czwartek, 18 kwietnia 2019

Przed Burzą: The Soundhouse Tapes

Debiutancki album Iron Maiden ujrzał światło dzienne 14 kwietnia 1980 roku. Jednak każdy kto choć trochę głębiej wszedł w historię legendarnego zespołu z Londynu wie, że nie było to tak naprawdę pierwsze wydawnictwo płytowe jakie zrealizowali Steve Harris i spółka. 

Realia Londynu na przełomie lat 70-tych i 80-tych wcale nie były zbyt wesołe, zwłaszcza dla długowłosych muzyków, którzy w swoim założeniu kultywowali tradycje takich zespołów jak UFO, Deep Purple czy Thin Lizzy. Formacja Steve'a Harrisa, mimo sporej popularności w kilku rodzinnych dzielnicach Londynu, poza ich granicami była bardzo mało znana. Wiadomo było, że porządnie nagrane demo, pomoże im zabookować koncerty w innych rejonach miasta i na jego obrzeżach. Sylwestrowa noc 1978/79 miała za chwilę okazać się przełomowa dla "Żelaznej Dziewicy".

Fot. Iron Maiden z Paul'em Cairns'em (w środku).
Zespół zarezerwował 24 godzinną sesję w Spaceward Studios, niedrogim acz profesjonalnym studiu nagraniowym, do którego często zmierzali młodzi muzycy aby nagrać debiutanckie albumy lub taśmy demo. Sylwestrowa noc była idealna na nagrania, ze względu na tańsze koszty wynajmu studia i stosunkowy brak konkurencji w tym terminie. Skład Iron Maiden w tamtym czasie stanowili prócz basisty Steve'a Harrisa, wokalista Paul Di'Anno, gitarzysta Dave Murray, perkusista Doug Sampson oraz drugi gitarzysta Paul Cairns. Udział tego drugiego był przez długi czas wątpliwy. Obecnie jednak, jest już jasne że Cairns był wtedy w Spaceward i nagrywał z Ironami. Świadczy o tym stara fotografia z 1 stycznia 1979, zrobiona przed studiem, a także wspominki byłych członków zespołu, min. Sampsona (wywiad z nim możecie przeczytać na blogu). Sam gitarzysta również chętnie przyznaje się do tego faktu za pośrednictwem portali społecznościowych. Oficjalna biografia Ironów, wydana w pierwszym swoim nakładzie w 1998 roku, wspomina co prawda o osobie Cairns'a, ale nie wiąże go z pierwszymi nagraniami zespołu. Jeśli polegać na opowieściach Douga Sampsona, Cairns był członkiem Iron Maiden przez bardzo krótki okres czasu i kiedy zespół postanowił wydać oficjalnie swoje demo, był już poza składem i dlatego nie został wspomniany na kopercie.

W takim czy innym składzie, zespół zrealizował w Spaceward cztery nagrania: "Prowler", "Iron Maiden", "Invasion" oraz wspomniany już "Strange World". Wg relacji Harrisa, sesja przebiegła bardzo sprawnie i większość numerów została nagrana za pierwszym razem. Po latach, kawałki te mają swoją moc, choć ich produkcja pozostawia wiele do życzenia i, istotnie, brzmią jak klasyczne demo. "Prowler" nie ma jeszcze tego dzikiego drive który zyskał na pierwszej długogrającej płycie, "Iron Maiden" z kolei razi nieco swoją prostotą, choć do bólu ostry i buntowniczy wokal Di'Anno nawet po latach robi wrażenie. Słychać też, że Doug Sampson był perkusistą z całkowicie innej szkoły grania, niż jego następca, Clive Burr, który znacznie urozmaicił perkusyjne partie utworów - te na demówce ze Spaceward brzmią miejscami dość kwadratowo, choć zdecydowanie mają swój urok.

Fot. Wersja CD z 2001 roku.
Losy utworów z tej sesji są dość ciekawe. Pierwotnie ekipa Steve'a Harrisa zrobiła kilka kasetowych kopii aby porozsyłać je po klubach muzycznych w różnych dzielnicach Londynu. Ręcznie opisana kopia jednej z takich kaset, sprzedana została na aukcji internetowej w 2014 roku za ok 560 funtów. Odzew na muzykę Maidenów okazał się ogromny, a popularności zespołowi przyniósł niejaki Neal Kay, DJ który prowadził własną rockową dyskotekę nazwaną "Heavy Metal Soundhouse". Ironi słyszeli wiele dobrego o tym miejscu, ale kiedy zanieśli Kay'owi swoją taśmę z nadzieją na możliwość zagrania tam koncertu, ten odłożył ją na stertę innych nie obiecując kompletnie nic. 2 tygodnie później, londyński DJ oszalał na punkcie 4 utworów z niepozornej taśmy i puszczał je non stop podczas swoich imprez, głosząc dobrą nowinę. Kay był jednym z pierwszych, którzy oficjalnie uznali Iron Maiden za przyszłe gwiazdy rocka, choć sami muzycy traktowali to wówczas w kategorii uprzejmego żartu. Oczywiście wkrótce Ironi zagrali na żywo w "Soundhouse" a ich sława zaczęła przedostawać się, niczym huragan, w kolejne zakątki Londynu.

Fot. Nieoficjalna wersja CD z
autografem Douga Sampsona.


Jako że utwory z dema zyskiwały coraz większą popularność za pośrednictwem drogi pantoflowej,  oczywistym krokiem było wypuszczenie ich na oficjalnym i jedynym słusznym nośniku, czyli siedmiocalowej płycie winylowej. "The Soundhouse Tapes", nazwane na cześć miejsca w którym zostało objawione światu, ujrzało oficjalnie światło dzienne 9 listopada 1979 roku i zawierało... tylko 3 utwory. Zespół zrezygnował ze "Strange World", tłumacząc to ograniczeniami siedmiocalówki, choć po latach Steve Harris przyznał, że to właśnie ten numer miał najwięcej niedociągnięć natury techniczno-wykonawczej. Możliwe też, że chodziło o osobę wspomnianego Paula Cairns'a, który zagrał tam główne solo, ale w listopadzie 1979 nie był już członkiem zespołu. Opatrzona pomarańczową kopertą z koncertowym zdjęciem Di'Anno oraz ręcznie napisanym komentarzem Neal'a Kay'a na rewersie płytka, rozeszła się w mgnieniu oka, choć jej nakład - 5 000 sztuk - wcale do najmniejszych nie należał. W grudniu 1979 roku zespół podpisał kontrakt z EMI na wydanie debiutanckiego długograja. Wszystko co wydarzyło się potem, jest już dobrze znaną historią.

Temat "The Soundhouse Tapes" wrócił po latach, w roku 1996, kiedy Iron Maiden wydawało składankę "Best of the Beast", celebrując 20 lecie istnienia. Na kompilacji w wersji CD znalazły się dwa nagrania ze Spaceward ("Iron Maiden" i "Strange World"), natomiast wersja winylowa posiadała wszystkie utwory z sylwestrowej sesji. Co ciekawe, w 2001 i 2002 roku dostępna była, pierwszy raz w oficjalnej dystrybucji, wersja CD "The Soundhouse Tapes", limitowana do 6666 sztuk. Mógł ją otrzymać każdy, kto zebrał 6 naklejek z Eddiem, ukrytych w reedycjach albumów Maiden i wysłał do wytwórni Sony wraz z kwotą 6,66 funtów. W zamian otrzymywał paczkę z CD. Płytka wydana była z zachowaniem szacunku do oryginalnej wersji 7'', opakowana jedynie w tekturowy cardboard. Obecnie egzemplarz tamtej repliki kosztuje w okolicach 100-150 funtów i można go, przy odrobinie szczęścia, upolować na ebay. Trzeba jednak uważać! Bliźniaczą wersję pochodzącą z nieoficjalnego źródła i w zasadzie różniącą się jedynie ledwie zauważalnym szczegółem, wypuszczono w okolicy 2012 roku. Ta bywa do ustrzelenia za +/- 30 funtów i trzeba przyznać, że wykonana jest dość porządnie. Ciekawą alternatywą dla tych wersji CD jest jeszcze tzw. vinyl replica z fanklubowej serii CSC. Grecki FC zdecydował się swego czasu wydać na czarnych, winylowych CD-r unikatowe single i EPki Maiden, wszystko limitowane do 100 kopii per tytuł. Pierwszą pozycją w katalogu było właśnie "The Soundhouse Tapes", które zostało tak wiernie odwzorowane, że wewnątrz kartonowej koperty znalazł się nawet replikowany cennik merchandise'u z 1979 roku a płytkę CD zdobył pomarańczowy, papierowy label. Całej serii CSC poświęcony zostanie wkrótce oddzielny artykuł, bo jest to rzecz unikatowa z kolekcjonerskiego punktu widzenia.

Fot. Część kolekcji Maxymovycha - oryginalne
siedmiocalówki
Jeśli chodzi o oryginalnie, winylowe wydanie "The Soundhouse Tapes" z 1979 roku, jest ono aktualnie białym krukiem dla kolekcjonerów - egzemplarz w dobrym stanie, osiąga na ebayu kwoty w granicach nawet 1500 funtów. Ta wersja wśród kolekcjonerskiej społeczności darzona jest miejscami niewyobrażalnym wręcz kultem. Niektórzy z nich oprawiają to wydawnictwo w przeszklone displaye i wieszają na ścianie (ostatnio taki display poszedł na aukcji ebay za kwotę 3 000 funtów), inni zaś, jak chociażby Kenny Maxymovych, starają się mieć jak najwięcej kopii tegoż wydawnictwa. Maxymovych posiada obecnie około 40 egzemplarzy legendarnej siedmiocalówki.

Oczywiście w sieci można natrafić na masę wydań pirackich, nierzadko wzbogaconych o bonusowe utwory z b-side'ów singli czy rzadkich nagrań koncertowych - ma to rzecz jasna swój urok, ale nie ma za wiele wspólnego z formatem oryginalnej wersji. Podróbek winylowych, na różnego rodzaju kolorowych płytach nie sposób zliczyć - co raz wypływają nowe wersje siedmiocalówek, a niektóre dość udanie imitują oryginalne wydanie. Znamienne, że nawet te nieoficjalne wariacje wokół "The Soundhouse Tapes" wciąż wzbudzają wielkie emocje wśród fanów. To tylko potwierdza, jak ważnym wydawnictwem jest ta niepozorna, pomarańczowa siedmiocalówka.



poniedziałek, 1 kwietnia 2019

Oficjalne biografie to stek bzdur!

Rozmowa z Dougiem Sampsonem, Chopem Pitmanem i Tonym Hattonem.

Wszystko zaczęło się w Październiku, w deszczowym Londynie. Spotkanie z Chopem Pitmanem i Tonym Hattonem było krótkie acz treściwe, podlane sowicie Ironowym "Trooperem". Obiecałem im, że następnym razem spotkamy się w Polsce. Słowa dotrzymałem.
Zespół Airforce, którego członkami są Chop, Tony i Doug Sampson, perkusista Iron Maiden z lat 1977-1979, to wciąż aktywny muzycznie świadek rodzącego się heavy metalu. Zawitali do Lublina, na pierwszy ever, ekskluzywny koncert dla Polskiego Radia. Była to oczywiście wspaniała okazja, aby podpytać członków zespołu, a głównie Douga, o kilka nie do końca jasnych wątków z historii Żelaznej Dziewicy.

World Made of Iron: Panowie, Waszym najnowszym wydawnictwem jest singel "Band of Brothers", który nagraliście z pierwszym, oryginalnym wokalistą Iron Maiden, Paulem Dayem. Jak doszło do tej współpracy?

Tony Hatton: Paul miał się pojawić w Londynie podczas organizowanego 20 stycznia "Cart Day" w pubie Cart & Horses, czyli miejscu w którym Iron Maiden zagrał pierwszy koncert w karierze. Pomyśleliśmy, że gdyby Paul przyjechał nieco wcześniej, fajnie by było coś razem stworzyć. Zaprosiliśmy więc początkowo Paula do wykonania z nami kilku kawałków live, a potem stwierdziliśmy że świetnie by było zrealizować wspólnie jakieś nagranie. Paul ochoczo przystał na ten pomysł i w efekcie mamy "Band of Brothers".

WMOI: "Band of Brothers" nagraliście w studiu Barnyard w Essex, które należy do Steve'a Harrisa.

Doug Sampson:
Tak, Steve i Chop wciąż bardzo się przyjaźnią, więc Chop załatwił nagranie w Essex. To było oczywiście świetne przeżycie i fajny akcent historyczny - pierwszy wokalista Iron Maiden oraz były perkusista tegoż zespołu nagrywają w studiu u Steve'a!

fot. Dave Sullivan, Terry Rance, Paul Day i Steve Harris
WMOI: Z tego co kojarzę, przed Świętami Bożego Narodzenia, doszło do spotkania Steve'a z Paulem Dayem?

Chop Pitman: Tak, spotkał się niemalże cały pierwszy line-up Iron Maiden. Byli tam Steve, Paul, Dave Sullivan i Terry Rance. Zabrakło jedynie Rona Matthewsa, ale z tego co kojarzę, Ron trochę odcina się od tematu. Wciąż ma jakiś żal z tamtych lat, nie wiadomo dokładnie o co chodzi, możliwe że Ron sam już tego nie pamięta (śmiech).

WMOI: To dość ciekawe, że Iron Maiden, pomimo olbrzymiego sukcesu jaki odnieśli, wciąż pamięta o ludziach którzy tworzyli zespół we wczesnych latach.

Doug: O tak, to zdecydowanie wspaniała rzecz. Prócz kilku wyjątków, większość byłych muzyków trzyma kontakt ze Steve'em czy Dave'em. Oni pozostali normalnymi ludźmi. Często się spotykamy, oczywiście jeśli pozwala na to logistyka. Steve mieszka na Bahamach, ale czasem bywa w Londynie i wpadamy do siebie pogadać o starych czasach. 

WMOI: Wspomniałeś o wyjątkach od reguły. Nie tak dawno były wokalista Iron Maiden, Dennis Wilcock pozwał zespół o wykorzystanie jego utworów bez przyznania mu praw autorskich. Znacie tę historię?

Doug: Tak i uważam że totalne nieporozumienie. Dennis po 40 latach przypomniał sobie że to jego kawałki. Dla mnie to totalna żenada. Kiedy przychodziłem do zespołu w 1977 roku i graliśmy numery typu "Prowler" czy "Iron Maiden", nikt nie zaprzątał sobie głowy tym, kto stworzył daną partię czy riff. Wiadomo było że większość numerów tworzyli wspólnie Steve i Dave, ale ciężko powiedzieć w jakich to było proporcjach. Możliwe, że Wilcock dodał kiedyś coś od siebie, ale tak samo ja mógłbym mówić że przejście czy jakiś beat perkusyjny jest mojego autorstwa. I też mógłbym iść z tym do sądu, ale uważam że byłoby to totalnie bez klasy. W tamtych czasach nikt nie wyobrażał sobie, że za 40 lat te kawałki będą legendarne i że będą znane niemalże w każdym zakątku świata. Więc dochodzenie swoich praw do tych numerów po ponad 40 latach jest absurdalne i całkowicie bezzasadne, zwłaszcza że chłopaki bardzo ciężko pracowali na swój sukces.

WMOI: Wielu muzyków którzy współtworzyli zespół w latach 70-tych i 80-tych bazuje aktualnie na starych utworach Maiden, odgrywając je po pubach i klubach. Ty Doug, wraz z Airforce nie macie w swoim repertuarze ani jednego kawałka Maiden. 

Doug: Tak, bo nie można żyć tylko przeszłością. Oczywiście jestem dumny że byłem częścią Iron Maiden i wciąż lubię się tym chwalić. Nigdy nie zamierzałem się odcinać od swoich dokonań z Ironami, ale też nigdy nie chciałem też polegać tylko na nich. Nie czułbym się dobrze opierając całą swoją muzyczną egzystencję na tym, co stworzyłem ponad 40 lat temu. Jestem muzykiem, więc naturalnym moim wyborem jest rozwój, robienie nowych utworów, nagrywanie płyt i tak dalej. Nie czuję potrzeby odtwarzać co wieczór utworów które grałem w latach 80-tych, zwłaszcza że mam teraz swój zespół który ma wiele świetnych kawałków do zagrania. Maiden to ważna część mojego życia, w końcu nie wiadomo jakby się ono potoczyło dalej, gdyby nie problemy zdrowotne przez które musiałem opuścić zespół. Mam bardzo duży szacunek do tamtych czasów ale też do późniejszych dokonań zespołu, bo zrobili przecież masę fantastycznych rzeczy po moim odejściu. Z drugiej strony strony, chciałbym zaznaczyć że nie mam problemu z tym, że niektórzy opierają swój repertuar o piosenki Maiden z czasów kiedy byli w składzie. Jest to świetna sprawa dla fanów, np taki Dennis Stratton robi to kapitalnie i na pewno dla fanów to wielkie przeżycie zobaczyć go w akcji jak gra "Phantom of the Opera".
fot. Airforce podczas spotkania Q&A w Lublinie

WMOI: Naprawdę nigdy nie korciło Cię, żeby zagrać na bis np takiego "Prowlera"?

Doug: Nie. Zagrałem to wiele razy w życiu i naprawdę nie potrzebuje aktualnie do tego wracać, zwłaszcza w Airforce, w którym stawiamy na autorski repertuar. Jeśli mamy już grać cudze kompozycje, to wolimy zagrać Judas Priest albo Accept, który obaj z Chopem uwielbiamy. Być może kiedyś zagram jeszcze "Prowlera", może w jakimś mieszanym składzie, wraz z innym, byłym muzykiem Iron Maiden?

WMOI: Prócz byłych muzyków, trzymacie również stały kontakt z takimi ludźmi jak Dave Lights czy Steve "Loopy" Loonhouse, czyli oryginalnymi członkami ekipy technicznej "Killer Crew".

Chop: Tak, wszyscy oni mieszkają w Londynie i spotykamy się na imprezach lub po prostu przy piwie w barze. Oni też mają wiele kapitalnych historii do opowiedzenia, Loopy wydał nawet jakiś czas temu książkę o swoich przygodach które przeżył pracując jako technik perkusyjny w Iron Maiden. Świetna książka!

WMOI: Doug, charakterystyczną rzeczą dla Iron Maiden zawsze był rozbudowany zestaw perkusyjny, którego używał zarówno Twój następca, Clive Burr, jak i aktualny bębniarz, Nicko McBrain. Pamiętasz kto zapoczątkował tą sceniczną modę? Ty?

Doug: Hmmm, nie wydaje mi się żeby to była jakaś 'sceniczna moda'. Kiedy grałem w Ironach, używałem raczej standardowego zestawu, czyli 3 podwieszane tomy, studnia, werbel, stopa i talerze. Nie przypominam sobie żeby było tego więcej. Wiesz, to były takie czasy kiedy do dyspozycji mieliśmy jedynie średniej wielkości ciężarówkę, w którą musiał zmieścić się sprzęt, ekipa techniczna i muzycy. Siłą rzeczy nie było zbyt wiele miejsca na jakieś bardziej rozbudowane instrumentarium, a musisz wiedzieć że na każdym koncercie jaki graliśmy, zawsze używaliśmy własnego sprzętu, nigdy nic nie pożyczaliśmy. Vic Vella, nasz kierowca zawsze krzyczał: "po jaką cholerę Wam tyle sprzętu!?!?!". Wydaje mi się jednak, że każdy z perkusistów Maiden miał pełną dowolność co do sprzętu na jakim grał i nie było to podyktowane jakąkolwiek wizją, ani managementu, ani Steve'a Harrisa. Skoro Clive używał takiego dużego zestawu, widocznie tak lubił i tak mu było wygodnie.

WMOI: Znałeś się z Clive'em Burrem zanim dołączył do Maiden?

Doug: Nie, co ciekawe, poznaliśmy się dopiero kiedy obaj byliśmy już poza zespołem! Kiedy ja odszedłem z zespołu, trochę się wycofałem, musiałem uporządkować swoje sprawy zdrowotne, Clive natomiast wszedł wtedy na pełnej parze do rozpędzającego się pociągu Maiden i przez 3 lata nie miał zbyt wiele czasu na kontakty towarzyskie, bo był cały czas w rozjazdach. Spotkaliśmy się dopiero ok. 1985 roku, w studiu w którym obaj nagrywaliśmy materiał do swoich aktualnych projektów. Bardzo się polubiliśmy i od czasu do czasu spotykaliśmy się aby pogadać o starych czasach.

WMOI: W Londynie od kilku lat organizowany jest Burr Fest, czyli festiwal pamięci Clive'a. Z Airforce bierzecie tam regularnie udział.

Chop: To wspaniała inicjatywa, zwłaszcza że zrzesza byłych muzyków Maiden, którzy w większości pamiętają Clive'a nie tyle z zespołu, co z czasów przed dołączeniem do niego. Na Burr Fest grali już Dennis Stratton, Paul Di'Anno, Bufallo Fish z Terrym Wapramem na gitarze, Thunderstick czy jedyny pełnoprawny klawiszowiec w historii Iron Maiden, Tony Moore. Takie imprezy są potrzebne, bo upamiętniają wspaniałego człowieka jakim był Clive i pozwalają fanom na poznanie historii ich ulubionego zespołu od podszewki.

fot. Doug Sampson podczas koncertu w Radiu Lublin 
WMOI: Legenda głosi, że podczas nagrywania "The Soundhouse Tapes", czyli pierwszego oficjalnego wydawnictwa Iron Maiden, prócz Ciebie, Steve'a, Dave'a i Paula Di'Anno brał w nim udział jeszcze gitarzysta Paul Cairns. Doug, czy możesz to potwierdzić?

Doug: Tak, faktycznie tak było. Paul nagrał partię drugiej gitary we wszystkich 4 kawałkach i solo w "Strange World".

WMOI: Dlaczego więc nie ma o tym wzmianki ani na kopercie płyty ani w oficjalnej biografii Iron Maiden "Run to the Hills"?

Doug: Och, oficjalne biografie to zawsze jest stek bzdur! (śmiech). Podobno gdzieś napisali że pracuję jako operator wózka widłowego, a ja nawet nie mam na to papierów! Co do Paula Cairnsa, sprawa jest prosta. To były czasy, kiedy skład Maiden wciąż nie mógł się ustabilizować, Paul Cairns był w zespole raptem miesiąc lub dwa, ale trafił akurat na sesję nagraniową w Spaceward. Zrobił swoją robotę, po czym odszedł z zespołu. "The Soundhouse Tapes" wydane zostało kilka miesięcy później, kiedy skład faktycznie był czteroosobowy, więc koperta płyty przedstawiała aktualną sytuację personalną. Kiedy płyta była w tłoczni, w tym czasie dołączył jeszcze Tony Parsons, który też nie miał farta i nie załapał się na kopertę (śmiech). Trzeba pamiętać że w tamtym okresie wszystko działo się naprawdę szybko i obecnie ciężko to wszystko idealnie umiejscowić na osi czasu. Zmiany personalne, kontrakt z EMI, nagrania pierwszej płyty, koncerty, składanki... Może komuś uda się to kiedyś poukładać, ale to ciężkie zadanie, bo nawet mi mieszają się te wątki. Myślę że nawet Steve tego wszystkiego już nie pamięta! Niemniej jednak, faktem jest że Paul Cairns nagrywał z Iron Maiden w studiu Spaceward. Zresztą, słuchając tej płyty bardzo łatwo wychwycić, że partie drugiej gitary nie należą do Dave'a Murraya. Całkowicie inny styl gry.

WMOI: Druga ciekawa legenda dotycząca tamtych czasów mówi, że sesja nagraniowa albumu "Iron Maiden" rozpoczęła się jeszcze z Tobą w składzie. Zachowały się jakieś nagrania z tego okresu? Czy Twoje ścieżki zostały wymazane i zastąpione nagraniami Clive'a?

Doug: To było trochę inaczej. Kiedy Iron Maiden podpisało kontrakt z EMI, zespół szukał producenta który zrobiłby z nami pierwszą płytę. Zostało więc nagranych kilka demówek ze mną w różnych studiach i z różnymi producentami. Istnieje wersja "Running Free" z moim udziałem, ale to straszne gówno, ze względu na fatalną produkcję i jakość nagrania - nigdy nie ukazało się to oficjalnie, ale wiem że krąży po internecie w fanowskim obiegu. Kilka nagrań z tego okresu poszukiwań zostało upublicznionych na składance Metal for Muthas ("Sanctuary" i "Wrathchild" - przyp. red.) oraz na stronie B singla "Running Free" (mowa o utworze "Burning Ambition" - przyp. red.)

WMOI: Obecnie "Świetym Graalem" dla fanów Iron Maiden wydaje się demo z 1977 roku, którego fragmenty upublicznił Thunderstick. Słyszałeś te nagrania?

Doug: Tak, ale to raczej ciekawostka niż coś czego faktycznie warto posłuchać. To nagrania poczynione zaraz przed rozpadem zespołu, z kiepsko dysponowanym Dennisem Wilkock'iem, bez Dave'a Murraya i z Thunderstickiem na bębnach, który utrzymał się w zespole chyba z 2 tygodnie. To bardzo mierne wykonania kawałków które potem składaliśmy od nowa do kupy, po tym jak dołączyłem do zespołu. Zdaję sobie sprawę że dla fanów to zapewne bardzo duża ciekawostka, ale uwierzcie mi że poza wartością historyczną, muzycznie to kompletny niewypał. 

WMOI: Nie zachowało się zbyt wiele nagrań koncertowych z okresu Twojej bytności w zespole, ale na Ebayu można dorwać bootleg z Ruskin Arms z października 1979 z Twoim udziałem.

Doug: Słyszałem o tym. Jednak jakość nie jest powalająca, to raczej coś dla najbardziej zagorzałych fanów. Wiem że istnieje jeszcze kilka nagrań z okresu kiedy bębniłem w Ironach, ale sam nie posiadam nic co byłoby warte upublicznienia.

WMOI: No dobra, to skoro już jesteśmy przy czasach dawnych. Chop, jak to było z tym pożyczaniem wzmacniacza Steve'owi? Faktycznie uratowałeś Iron Maiden przed niebytem?

Chop: Haha, tak! (śmiech) Znałem się ze Steve'em od dziecka, mieszkaliśmy obok siebie. Kiedyś przyszedł do mnie i powiedział że ma zaklepany koncert w Cart & Horses ze swoim nowym zespołem, ale nie ma dobrego sprzętu! Chop, ratuj! (śmiech) Ja akurat miałem sporo gitarowych gratów, więc powiedziałem: ok, coś zmontujemy. Skończyło się na tym, że Steve Harris grał na basie podłączony do gitarowego pieca. Brzmiał jednak całkiem nieźle. 

WMOI: Skoro znałeś się tak dobrze ze Stevem, dlaczego nigdy nie zostałeś gitarzystą Iron Maiden?

Chop: Nie byłem wystarczająco dobry. Po prostu. Byłem kiedyś u nich na przesłuchaniu, ale nie zażarło. Wiesz, ciężko było dorównać do Dave'a Murraya, spójrz tylko na ich historię, jak wielu gitarzystów przewinęło się przez skład Maiden na przestrzeni lat - to wyjaśnia w zasadzie wszystko. Grać u boku Dave'a to wielkie wyróżnienie ale i wielkie wyzwanie, bo to naprawdę świetny gitarzysta. Zdarzało mi się jammować ze Steve'm, Dave'm czy Adrianem, ale nie grałem z nimi kawałków Maiden.

40 LAT BESTII - cz. 1

40 lat temu światło dzienne ujrzało ponadczasowe dzieło zatytułowane "The Number of the Beast". Okrągła rocznica skłania do reflek...