poniedziałek, 1 kwietnia 2019

Oficjalne biografie to stek bzdur!

Rozmowa z Dougiem Sampsonem, Chopem Pitmanem i Tonym Hattonem.

Wszystko zaczęło się w Październiku, w deszczowym Londynie. Spotkanie z Chopem Pitmanem i Tonym Hattonem było krótkie acz treściwe, podlane sowicie Ironowym "Trooperem". Obiecałem im, że następnym razem spotkamy się w Polsce. Słowa dotrzymałem.
Zespół Airforce, którego członkami są Chop, Tony i Doug Sampson, perkusista Iron Maiden z lat 1977-1979, to wciąż aktywny muzycznie świadek rodzącego się heavy metalu. Zawitali do Lublina, na pierwszy ever, ekskluzywny koncert dla Polskiego Radia. Była to oczywiście wspaniała okazja, aby podpytać członków zespołu, a głównie Douga, o kilka nie do końca jasnych wątków z historii Żelaznej Dziewicy.

World Made of Iron: Panowie, Waszym najnowszym wydawnictwem jest singel "Band of Brothers", który nagraliście z pierwszym, oryginalnym wokalistą Iron Maiden, Paulem Dayem. Jak doszło do tej współpracy?

Tony Hatton: Paul miał się pojawić w Londynie podczas organizowanego 20 stycznia "Cart Day" w pubie Cart & Horses, czyli miejscu w którym Iron Maiden zagrał pierwszy koncert w karierze. Pomyśleliśmy, że gdyby Paul przyjechał nieco wcześniej, fajnie by było coś razem stworzyć. Zaprosiliśmy więc początkowo Paula do wykonania z nami kilku kawałków live, a potem stwierdziliśmy że świetnie by było zrealizować wspólnie jakieś nagranie. Paul ochoczo przystał na ten pomysł i w efekcie mamy "Band of Brothers".

WMOI: "Band of Brothers" nagraliście w studiu Barnyard w Essex, które należy do Steve'a Harrisa.

Doug Sampson:
Tak, Steve i Chop wciąż bardzo się przyjaźnią, więc Chop załatwił nagranie w Essex. To było oczywiście świetne przeżycie i fajny akcent historyczny - pierwszy wokalista Iron Maiden oraz były perkusista tegoż zespołu nagrywają w studiu u Steve'a!

fot. Dave Sullivan, Terry Rance, Paul Day i Steve Harris
WMOI: Z tego co kojarzę, przed Świętami Bożego Narodzenia, doszło do spotkania Steve'a z Paulem Dayem?

Chop Pitman: Tak, spotkał się niemalże cały pierwszy line-up Iron Maiden. Byli tam Steve, Paul, Dave Sullivan i Terry Rance. Zabrakło jedynie Rona Matthewsa, ale z tego co kojarzę, Ron trochę odcina się od tematu. Wciąż ma jakiś żal z tamtych lat, nie wiadomo dokładnie o co chodzi, możliwe że Ron sam już tego nie pamięta (śmiech).

WMOI: To dość ciekawe, że Iron Maiden, pomimo olbrzymiego sukcesu jaki odnieśli, wciąż pamięta o ludziach którzy tworzyli zespół we wczesnych latach.

Doug: O tak, to zdecydowanie wspaniała rzecz. Prócz kilku wyjątków, większość byłych muzyków trzyma kontakt ze Steve'em czy Dave'em. Oni pozostali normalnymi ludźmi. Często się spotykamy, oczywiście jeśli pozwala na to logistyka. Steve mieszka na Bahamach, ale czasem bywa w Londynie i wpadamy do siebie pogadać o starych czasach. 

WMOI: Wspomniałeś o wyjątkach od reguły. Nie tak dawno były wokalista Iron Maiden, Dennis Wilcock pozwał zespół o wykorzystanie jego utworów bez przyznania mu praw autorskich. Znacie tę historię?

Doug: Tak i uważam że totalne nieporozumienie. Dennis po 40 latach przypomniał sobie że to jego kawałki. Dla mnie to totalna żenada. Kiedy przychodziłem do zespołu w 1977 roku i graliśmy numery typu "Prowler" czy "Iron Maiden", nikt nie zaprzątał sobie głowy tym, kto stworzył daną partię czy riff. Wiadomo było że większość numerów tworzyli wspólnie Steve i Dave, ale ciężko powiedzieć w jakich to było proporcjach. Możliwe, że Wilcock dodał kiedyś coś od siebie, ale tak samo ja mógłbym mówić że przejście czy jakiś beat perkusyjny jest mojego autorstwa. I też mógłbym iść z tym do sądu, ale uważam że byłoby to totalnie bez klasy. W tamtych czasach nikt nie wyobrażał sobie, że za 40 lat te kawałki będą legendarne i że będą znane niemalże w każdym zakątku świata. Więc dochodzenie swoich praw do tych numerów po ponad 40 latach jest absurdalne i całkowicie bezzasadne, zwłaszcza że chłopaki bardzo ciężko pracowali na swój sukces.

WMOI: Wielu muzyków którzy współtworzyli zespół w latach 70-tych i 80-tych bazuje aktualnie na starych utworach Maiden, odgrywając je po pubach i klubach. Ty Doug, wraz z Airforce nie macie w swoim repertuarze ani jednego kawałka Maiden. 

Doug: Tak, bo nie można żyć tylko przeszłością. Oczywiście jestem dumny że byłem częścią Iron Maiden i wciąż lubię się tym chwalić. Nigdy nie zamierzałem się odcinać od swoich dokonań z Ironami, ale też nigdy nie chciałem też polegać tylko na nich. Nie czułbym się dobrze opierając całą swoją muzyczną egzystencję na tym, co stworzyłem ponad 40 lat temu. Jestem muzykiem, więc naturalnym moim wyborem jest rozwój, robienie nowych utworów, nagrywanie płyt i tak dalej. Nie czuję potrzeby odtwarzać co wieczór utworów które grałem w latach 80-tych, zwłaszcza że mam teraz swój zespół który ma wiele świetnych kawałków do zagrania. Maiden to ważna część mojego życia, w końcu nie wiadomo jakby się ono potoczyło dalej, gdyby nie problemy zdrowotne przez które musiałem opuścić zespół. Mam bardzo duży szacunek do tamtych czasów ale też do późniejszych dokonań zespołu, bo zrobili przecież masę fantastycznych rzeczy po moim odejściu. Z drugiej strony strony, chciałbym zaznaczyć że nie mam problemu z tym, że niektórzy opierają swój repertuar o piosenki Maiden z czasów kiedy byli w składzie. Jest to świetna sprawa dla fanów, np taki Dennis Stratton robi to kapitalnie i na pewno dla fanów to wielkie przeżycie zobaczyć go w akcji jak gra "Phantom of the Opera".
fot. Airforce podczas spotkania Q&A w Lublinie

WMOI: Naprawdę nigdy nie korciło Cię, żeby zagrać na bis np takiego "Prowlera"?

Doug: Nie. Zagrałem to wiele razy w życiu i naprawdę nie potrzebuje aktualnie do tego wracać, zwłaszcza w Airforce, w którym stawiamy na autorski repertuar. Jeśli mamy już grać cudze kompozycje, to wolimy zagrać Judas Priest albo Accept, który obaj z Chopem uwielbiamy. Być może kiedyś zagram jeszcze "Prowlera", może w jakimś mieszanym składzie, wraz z innym, byłym muzykiem Iron Maiden?

WMOI: Prócz byłych muzyków, trzymacie również stały kontakt z takimi ludźmi jak Dave Lights czy Steve "Loopy" Loonhouse, czyli oryginalnymi członkami ekipy technicznej "Killer Crew".

Chop: Tak, wszyscy oni mieszkają w Londynie i spotykamy się na imprezach lub po prostu przy piwie w barze. Oni też mają wiele kapitalnych historii do opowiedzenia, Loopy wydał nawet jakiś czas temu książkę o swoich przygodach które przeżył pracując jako technik perkusyjny w Iron Maiden. Świetna książka!

WMOI: Doug, charakterystyczną rzeczą dla Iron Maiden zawsze był rozbudowany zestaw perkusyjny, którego używał zarówno Twój następca, Clive Burr, jak i aktualny bębniarz, Nicko McBrain. Pamiętasz kto zapoczątkował tą sceniczną modę? Ty?

Doug: Hmmm, nie wydaje mi się żeby to była jakaś 'sceniczna moda'. Kiedy grałem w Ironach, używałem raczej standardowego zestawu, czyli 3 podwieszane tomy, studnia, werbel, stopa i talerze. Nie przypominam sobie żeby było tego więcej. Wiesz, to były takie czasy kiedy do dyspozycji mieliśmy jedynie średniej wielkości ciężarówkę, w którą musiał zmieścić się sprzęt, ekipa techniczna i muzycy. Siłą rzeczy nie było zbyt wiele miejsca na jakieś bardziej rozbudowane instrumentarium, a musisz wiedzieć że na każdym koncercie jaki graliśmy, zawsze używaliśmy własnego sprzętu, nigdy nic nie pożyczaliśmy. Vic Vella, nasz kierowca zawsze krzyczał: "po jaką cholerę Wam tyle sprzętu!?!?!". Wydaje mi się jednak, że każdy z perkusistów Maiden miał pełną dowolność co do sprzętu na jakim grał i nie było to podyktowane jakąkolwiek wizją, ani managementu, ani Steve'a Harrisa. Skoro Clive używał takiego dużego zestawu, widocznie tak lubił i tak mu było wygodnie.

WMOI: Znałeś się z Clive'em Burrem zanim dołączył do Maiden?

Doug: Nie, co ciekawe, poznaliśmy się dopiero kiedy obaj byliśmy już poza zespołem! Kiedy ja odszedłem z zespołu, trochę się wycofałem, musiałem uporządkować swoje sprawy zdrowotne, Clive natomiast wszedł wtedy na pełnej parze do rozpędzającego się pociągu Maiden i przez 3 lata nie miał zbyt wiele czasu na kontakty towarzyskie, bo był cały czas w rozjazdach. Spotkaliśmy się dopiero ok. 1985 roku, w studiu w którym obaj nagrywaliśmy materiał do swoich aktualnych projektów. Bardzo się polubiliśmy i od czasu do czasu spotykaliśmy się aby pogadać o starych czasach.

WMOI: W Londynie od kilku lat organizowany jest Burr Fest, czyli festiwal pamięci Clive'a. Z Airforce bierzecie tam regularnie udział.

Chop: To wspaniała inicjatywa, zwłaszcza że zrzesza byłych muzyków Maiden, którzy w większości pamiętają Clive'a nie tyle z zespołu, co z czasów przed dołączeniem do niego. Na Burr Fest grali już Dennis Stratton, Paul Di'Anno, Bufallo Fish z Terrym Wapramem na gitarze, Thunderstick czy jedyny pełnoprawny klawiszowiec w historii Iron Maiden, Tony Moore. Takie imprezy są potrzebne, bo upamiętniają wspaniałego człowieka jakim był Clive i pozwalają fanom na poznanie historii ich ulubionego zespołu od podszewki.

fot. Doug Sampson podczas koncertu w Radiu Lublin 
WMOI: Legenda głosi, że podczas nagrywania "The Soundhouse Tapes", czyli pierwszego oficjalnego wydawnictwa Iron Maiden, prócz Ciebie, Steve'a, Dave'a i Paula Di'Anno brał w nim udział jeszcze gitarzysta Paul Cairns. Doug, czy możesz to potwierdzić?

Doug: Tak, faktycznie tak było. Paul nagrał partię drugiej gitary we wszystkich 4 kawałkach i solo w "Strange World".

WMOI: Dlaczego więc nie ma o tym wzmianki ani na kopercie płyty ani w oficjalnej biografii Iron Maiden "Run to the Hills"?

Doug: Och, oficjalne biografie to zawsze jest stek bzdur! (śmiech). Podobno gdzieś napisali że pracuję jako operator wózka widłowego, a ja nawet nie mam na to papierów! Co do Paula Cairnsa, sprawa jest prosta. To były czasy, kiedy skład Maiden wciąż nie mógł się ustabilizować, Paul Cairns był w zespole raptem miesiąc lub dwa, ale trafił akurat na sesję nagraniową w Spaceward. Zrobił swoją robotę, po czym odszedł z zespołu. "The Soundhouse Tapes" wydane zostało kilka miesięcy później, kiedy skład faktycznie był czteroosobowy, więc koperta płyty przedstawiała aktualną sytuację personalną. Kiedy płyta była w tłoczni, w tym czasie dołączył jeszcze Tony Parsons, który też nie miał farta i nie załapał się na kopertę (śmiech). Trzeba pamiętać że w tamtym okresie wszystko działo się naprawdę szybko i obecnie ciężko to wszystko idealnie umiejscowić na osi czasu. Zmiany personalne, kontrakt z EMI, nagrania pierwszej płyty, koncerty, składanki... Może komuś uda się to kiedyś poukładać, ale to ciężkie zadanie, bo nawet mi mieszają się te wątki. Myślę że nawet Steve tego wszystkiego już nie pamięta! Niemniej jednak, faktem jest że Paul Cairns nagrywał z Iron Maiden w studiu Spaceward. Zresztą, słuchając tej płyty bardzo łatwo wychwycić, że partie drugiej gitary nie należą do Dave'a Murraya. Całkowicie inny styl gry.

WMOI: Druga ciekawa legenda dotycząca tamtych czasów mówi, że sesja nagraniowa albumu "Iron Maiden" rozpoczęła się jeszcze z Tobą w składzie. Zachowały się jakieś nagrania z tego okresu? Czy Twoje ścieżki zostały wymazane i zastąpione nagraniami Clive'a?

Doug: To było trochę inaczej. Kiedy Iron Maiden podpisało kontrakt z EMI, zespół szukał producenta który zrobiłby z nami pierwszą płytę. Zostało więc nagranych kilka demówek ze mną w różnych studiach i z różnymi producentami. Istnieje wersja "Running Free" z moim udziałem, ale to straszne gówno, ze względu na fatalną produkcję i jakość nagrania - nigdy nie ukazało się to oficjalnie, ale wiem że krąży po internecie w fanowskim obiegu. Kilka nagrań z tego okresu poszukiwań zostało upublicznionych na składance Metal for Muthas ("Sanctuary" i "Wrathchild" - przyp. red.) oraz na stronie B singla "Running Free" (mowa o utworze "Burning Ambition" - przyp. red.)

WMOI: Obecnie "Świetym Graalem" dla fanów Iron Maiden wydaje się demo z 1977 roku, którego fragmenty upublicznił Thunderstick. Słyszałeś te nagrania?

Doug: Tak, ale to raczej ciekawostka niż coś czego faktycznie warto posłuchać. To nagrania poczynione zaraz przed rozpadem zespołu, z kiepsko dysponowanym Dennisem Wilkock'iem, bez Dave'a Murraya i z Thunderstickiem na bębnach, który utrzymał się w zespole chyba z 2 tygodnie. To bardzo mierne wykonania kawałków które potem składaliśmy od nowa do kupy, po tym jak dołączyłem do zespołu. Zdaję sobie sprawę że dla fanów to zapewne bardzo duża ciekawostka, ale uwierzcie mi że poza wartością historyczną, muzycznie to kompletny niewypał. 

WMOI: Nie zachowało się zbyt wiele nagrań koncertowych z okresu Twojej bytności w zespole, ale na Ebayu można dorwać bootleg z Ruskin Arms z października 1979 z Twoim udziałem.

Doug: Słyszałem o tym. Jednak jakość nie jest powalająca, to raczej coś dla najbardziej zagorzałych fanów. Wiem że istnieje jeszcze kilka nagrań z okresu kiedy bębniłem w Ironach, ale sam nie posiadam nic co byłoby warte upublicznienia.

WMOI: No dobra, to skoro już jesteśmy przy czasach dawnych. Chop, jak to było z tym pożyczaniem wzmacniacza Steve'owi? Faktycznie uratowałeś Iron Maiden przed niebytem?

Chop: Haha, tak! (śmiech) Znałem się ze Steve'em od dziecka, mieszkaliśmy obok siebie. Kiedyś przyszedł do mnie i powiedział że ma zaklepany koncert w Cart & Horses ze swoim nowym zespołem, ale nie ma dobrego sprzętu! Chop, ratuj! (śmiech) Ja akurat miałem sporo gitarowych gratów, więc powiedziałem: ok, coś zmontujemy. Skończyło się na tym, że Steve Harris grał na basie podłączony do gitarowego pieca. Brzmiał jednak całkiem nieźle. 

WMOI: Skoro znałeś się tak dobrze ze Stevem, dlaczego nigdy nie zostałeś gitarzystą Iron Maiden?

Chop: Nie byłem wystarczająco dobry. Po prostu. Byłem kiedyś u nich na przesłuchaniu, ale nie zażarło. Wiesz, ciężko było dorównać do Dave'a Murraya, spójrz tylko na ich historię, jak wielu gitarzystów przewinęło się przez skład Maiden na przestrzeni lat - to wyjaśnia w zasadzie wszystko. Grać u boku Dave'a to wielkie wyróżnienie ale i wielkie wyzwanie, bo to naprawdę świetny gitarzysta. Zdarzało mi się jammować ze Steve'm, Dave'm czy Adrianem, ale nie grałem z nimi kawałków Maiden.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

40 LAT BESTII - cz. 1

40 lat temu światło dzienne ujrzało ponadczasowe dzieło zatytułowane "The Number of the Beast". Okrągła rocznica skłania do reflek...