piątek, 20 sierpnia 2021

SZTUKA WOJNY

Od mojego ostatniego artykułu na blogu, który dotyczył spekulacji na temat enigmatycznego virala "Belshazzar's Feat", wiadomo już prawie wszystko. Tak jak przypuszczano, chodziło o siedemnastą, studyjną płytę Iron Maiden. Nie jest ona jednak ani biblijnym koncept-albumem, ani nie nazywa się "The Writing On The Wall", w przeciwieństwie do singla, który jako pierwszy ukazał światu nowe oblicze Iron Maiden. Kolejna pozycja w dyskografii brytyjskiej formacji nosi tytuł "Senjutsu" a jej kanwą była legendarna "Sztuka Wojny" japońskiego stratega i filozofa, Sun-Tzu. Jako że aktualnie po Polsku ciężko znaleźć jakikolwiek wywiad z zespołem a nawet recenzję planowanego na 3-go września albumu, na podstawie wywiadów z Brucem Dickinsonem z magazynów Kerrang! i Loudwire, postanowiłem przybliżyć Wam sylwetkę nowego dzieła Ironów. Zdecydowałem, że uczynię to słowami samego Bruce'a, które skleiłem z obydwu rzeczonych źródeł. Na końcu artykułu znajdziecie linki do pełnych wywiadów. 

Na początek, wróćmy do "The Writing On The Wall" i niebywałej kampanii której ów singel się doczekał.

"Nie mogę przypisać sobie żadnego fragmentu jeśli chodzi o tę kampanię!" - wyjaśnia wokalista. "To wszystko sprawka Sary z biura Maiden. Wpadła na ten pomysł, bo jest boginią social mediów i internetu! Ja? Nawet nie mam żadnego konta w social mediach i w sumie to bardzo to sobie cenię, bo mogę pójść spać bez tych wszystkich obsesyjnych myśli co nowego ci wszyscy idioci o mnie napisali! Ale to też nie jest tak, że nie doceniam nowoczesnego świata i ludzkiej potrzeby komunikacji. W dobie pandemii w tym szalonym świecie, nie możesz aktualnie po prostu wyjść z domu i spotkać się z tymi wszystkimi ludźmi albo zorganizować premiery. Wiesz, na początku był pomysł żeby zorganizować premierę teledysku w kinach, żeby ludzie sami zapraszali się na te wydarzenia i żeby stworzył się z tego swego rodzaju viral. No ale to nie mogło się udać, więc wszystko odbyło się w internecie. Na początku klipu jest nawet wskazówka do tej kampanii - zaproszenie na 'Ucztę Baltazara'. I wiesz że niewiele brakowało, żeby zostało to pominięte? Firma która przygotowywała dla nas to wideo, po prostu o tym zapomniała. Kiedy przedstawili mi gotowe wideo i obejrzałem je całe, powiedziałem: >>Hej... Coś przeoczyliście, chłopaki. A co z zaproszeniem na to całe wydarzenie? Przecież to dlatego ten koleś na początku klipu tu jest i idzie w kierunku wydarzeń. Podniósł zaproszenie z rąk martwego fana Maiden i dowiedział się gdzie wszyscy tak idą<<. Wiesz, to trochę tak jak oglądanie Star Wars bez introdukcji >>dawno temu, w odległej galaktyce...<<, kompletnie nie ma sensu. Więc to musiało się pojawić! Mark Andrews, gość który kiedyś pracował w Pixar Studios, a który zajmował się tym wideo powiedział: >>dobra, da się to zrobić, może po prostu zaanimujemy zaproszenie które upada na ziemię, będzie to łatwiejsze do wykonania, niż mielibyśmy teraz poprawiać to co ten chłopak trzyma w ręku<<. Powiedziałem, że wobec tego, zróbmy coś prostego, czarno-białego, coś jak ulotka na te pół-legalne rave-party, które pojawiają sie nalepione na znaki drogowe i tak dalej. Wymyśliłem więc kilka chwytliwych sentencji jak 'Heaven or Hell', 'Rain or Shine' czy 'Live Forever', czysta gra słów, w sumie nawet wiele o tym nie myślałem. A potem powstał plakat, który przerodził się w koszulkę a potem w tą całą kampanię w internecie. Razem z tymi wszystkimi zwariowanymi wskazówkami które Sarah wrzucała na social media, powstało coś w rodzaju Sherlockowskiego polowania na wielkanocne jajo! To było naprawdę super. Byłem wręcz zachwycony jak nasz team to poprowadził i połączył wątki. Ludzie którzy wciągnęli się w zabawę i odgadywali kolejne zagadki, są mistrzami i powinni znaleźć zatrudnienie w wywiadzie rządowym - są naprawdę nieźli!". 

W tym miejscu oczywiście rodzi się pytanie, dlaczego zespół nie zdecydował się na nakręcenie klasycznego wideoklipu? 


"Bo to aktualnie niemożliwe. Ja mieszkam w Londynie, Jan gdzieś w okolicach Newcastle, ale Steve żyje na Bahamach, Dave na Hawajach, Nicko na Florydzie a Adrian... Hmmm... Adrian gdzieś między USA a Anglią, zdaje się"
- odpowiada Bruce. 

No dobra. Skoro pomysł animowanego klipu i całej kampanii wg Bruce'a był spontaniczny, jak wytłumaczyć że napis WOTW, który stał się pewnym symbolem podczas kampanii, zadebiutował już podczas ogłoszenia trasy "Legacy of the Beast 2020" w roku 2019? Czyżby zespół zaplanował singla wcześniej niż to się wydaje?

"To była kompletna pomyłka! Moja dziewczyna czytała akurat coś w internecie odnośnie naszego ostatniego albumu koncertowego ("Nights of the Dead" - przyp. red.) i powiedziała: 'hej, wiesz że napis 'Wiritng on the Wall' widnieje na plakacie trasy i wkładce do Waszego albumu?' Ja pierdolę! Naprawdę? Cholera, faktycznie! (śmiech) Więc ten napis złapałem, wręcz zdrapałem z tego artworku. No dobra, jak weźmiesz winyl do ręki, to ten napis wciąż tam jest. Znamienne że ten napis przeszedł w zasadzie bez żadnego echa, ale wciąż wydawał mi się świetnym powodem, żeby zaadaptować go  do kampanii w obozie Maiden aby ekipa mogła wypuścić kotki z worka. Wiesz, tylko garstka osób wiedziała, że zespół był w studiu. Bardzo baliśmy się, że będzie jakiś wyciek, bo album robiliśmy przez, kurwa, wieki!" - opowiada o całej sytuacji Dickinson. I faktycznie - załoga Steve'a Harrisa bardzo skrzętnie strzegła swojej tajemnicy, choć faktycznie na przestrzeni kilku lat, pojawiały się w internecie informacje, że tego czy tamtego członka zespołu spotkano na ulicach Paryża, czy bardziej dokładnie, w okolicy studia Guillame Tell, co jednoznacznie wskazywało na pracę nad nowym albumem. Zespół nagrywał w czasie przerw w trasie "Legacy of the Beast". Jak mówi Bruce "nie mieliśmy nic, żadnego pomysłu czym może być album. Weszliśmy do studia bez żadnego konceptu ani idei. Oczywiście każdy miał jakieś zalążki, riffy, pomysły, ale nic gotowego. Kiedy weszliśmy do studia, po prostu je próbowaliśmy, jeśli działały, po prostu je nagrywaliśmy. Musisz wiedzieć, że kiedy graliśmy próby, wszystko było nagrywane - taśma kręciła się cały czas". 

Dickinson napisał kilka numerów wspólnie z Adrianem Smithem, z którym przecież stworzył w przeszłości wspólnie takie hity jak choćby "Flight of the Icarus" czy "2 Minutes To Midnight".

"Kiedy piszemy razem, wszystko układa się w całość dość szybko. Adrian jest bardzo 'wygodnym' partnerem do pisania. Przychodzi z układami akordów, które są naprawdę łatwe i przyjemne do śpiewania, ale mają zarazem dużo muzycznego kolorytu, dzięki czemu z łatwością maluje sobie na ich podstawie pewne obrazy, układam słowa i melodie które potem wychodzą na wierzch. Czasem kombinujemy i zamieniamy rzeczy miejscami. Coś co miało być refrenem, zostaje przesunięte na środek lub staje się głównym riffem, ale dzięki temu powstają nowe pomysły i idee. Adrian to świetny tenisista i czasem gdy piszesz z nim piosenki, masz wrażenie że odbijasz tę piłeczkę na różne sposoby. I kiedy w końcu wyjdzie Ci świetne zagranie, pada to wyczekiwane: 'ooo, to było świetne! To było kreatywne!'. Więc tak właśnie wygląda pisanie kawałków z Adrianem" - wyjaśnia wokalista. A jak było z innymi?

"Niestety, nie udało mi się napisać nic z Janickiem, ale nie było to celowe i nie należy doszukiwać się w tym nic złego. Zrobił to za to Steve! Steve pracuje trochę inaczej. Ma swoje pomysły, bierze też pomysły od Janicka albo Adriana i lubi samemu poskładać je w całość. Trochę na zasadzie >>Ja jestem mistrz i wychodzę<< a gdy wraca >>dobra, to będzie tak i oto co każdy powinien zrobić<<.  Tak właśnie działa Steve. Nie zawsze czuje się komfortowo ze spontanicznością. Jego spontaniczność objawia się raczej tym że wchodzi do studia i woła 'hej chłopaki, niespodzianka! Zrobiłem cały kawałek!'. Potrafił zniknąć na 2-3 dni i zostawić nas, grających w pinball. A potem wracał i obwieszczał >> Chyba coś mam chłopaki! Hej, wszyscy w studiu! Mam kawałek!<<. To jest cały Steve, taki właśnie jest. To co napisałem wspólnie z Adrianem jest bardziej konwencyjne, my po prostu siadamy, gramy i śpiewamy aż uznamy, że mamy coś naprawdę dobrego. I wtedy to ogrywamy, nagrywamy i tak dalej, wydaje mi się że jest to bardziej organiczne. Steve jest w tym wszystkim bardziej dokładny, drobiazgowy. Wszystko musi być dokładnie tak, jak on to sobie wymyślił. Ale wiesz, pracujemy razem od czterdziestu kilku lat. Każdy zna swój styl pracy, swoje mocne i słabe punkty, wszystko". 


Cała sesja nagraniowa nie obyła się jednak bez przykrych incydentów. W jej trakcie, Bruce zerwał ścięgno Achillesa, co jest dość bolesną kontuzją. 

"Kilka ostatnich numerów nagrywałem o kulach, w specjalnej blokadzie ortopedycznej, wiesz, takim specjalnym bucie który unieruchamia Twą nogę" - opowiada Dickinson. "24 godziny po operacji byłem już w studiu i śpiewałem, z nogą która wyglądała jak pierdolony balon. Spędziłem w tym wszystkim jakiś miesiąc, a potem miałem 2 tygodnie rehabilitacji. A potem 4 miesiące żeby nauczyć się znów chodzić, bo niebawem startowała druga część trasy 'Legacy of the Beast' i to w Ameryce Południowej, wiesz, naprawdę duże koncerty... Nie mogłem nawet dobrze chodzić, więc trochę oszukiwałem. Ale nikt się nawet nie zorientował, chociaż chodziłem jak jakiś jebany krab..."

Wracamy do albumu. Skoro singel był oparty na motywie bibljnym, jak to się stało że finalnie album jest zakorzeniony w Japońskiej historii?

"Steve przyniósł pierwszy kawałek i powiedział że nazywa się 'Senjutsu' i że nazwa oznacza 'Sztukę Wojny'. >>Jesteś pewny?<< zapytałem. Zapytałem się Świętej Ksiegi Google i okazało się, że istnieje jeszcze kilka innych znaczeń tego słowa, ale w końcu obaj zgodziliśmy się, że najbliższa nam jest owa 'Sztuka Wojny'. Ale nie jestem do końca pewien o jaką wojnę może chodzić. Kiedy przeczytałem tekst Steve'a, miałem wrażenie że napisał to ktoś, kto obsesyjnie ogląda 'Grę o Tron'. Są ludzie północy którzy zmierzają z zielonych lądów, jest mur a oni muszą go bronić za wszelką cenę. Zapytałem nawet Steve'a czy nie chodzi przypadkiem o Wielki Mur Chiński ale on odparł >>Nie, nie chodzi o Wielki Mur Chiński. Po prostu o mur<<. Ale to tak naprawdę nie istotne. To świetna historia z równie świetną partią wokalną do śpiewania".


Oba single które do tej pory się ukazały, czyli "The Writing on the Wall" oraz "Stratego" pokazują nieco inne oblicze Maiden. Pierwszy z nich to bardziej hard rockowy niż heavy metalowy kawałek, ze świetną partią akustycznej gitary, drugi, choć jest bardziej klasyczną, Maidenową galopadą, wkręca dusznym, mistycznym klimatem. 

"Uważam że zrobiliśmy jeszcze lepszą rzecz od 'The Book of Souls'. Jestem pewien, że kilka osób po usłyszeniu tego czy tamtego numeru powie: >>o ja pierdolę! To naprawdę Iron Maiden?!?!<<. Zresztą, zarówno ja jak i Adrian byliśmy trochę zaskoczeni, kiedy zrobiliśmy 'The Writing on the Wall'. Adrian powiedział >>hej, to musi być singel!<<. Pomyśleliśmy że to będzie bardzo interesujący, pierwszy numer, bo jest to coś w rodzaju 'skoku w bok'. Całkowicie inny. Może nieco bardziej mainstreamowy, bliższy rockowej klasyce. Folkowy, w stylu Jethro Tull. Ja i Steve jesteśmy dużymi fanami Jethro Tull, a ten zespół jest z nami w zasadzie od początku naszej muzycznej kariery. Odpalasz taki 'Prodigal Son' z 'Killers' i myślisz >>hej, to brzmi jak Jethro Tull!<<. Ja osobiście bardzo lubię ten ich folkowy rozdział, Steve z kolei woli rzeczy typu 'Thick As A Brick', długie, rozbudowane formy. Tak samo jak lubi Genesis z Peterem Gabrielem, a ja wolę jego solowe płyty, które są bardziej zwarte, konkretne. Ale wiesz, kluczem do zrobienia czegoś zaskakującego, nie jest chęć zaskoczenia ludzi. Niebezpieczeństwo pojawia się wtedy, kiedy za bardzo starasz się być Iron Maiden. Kiedy zaczynasz myśleć o tym zbyt wiele, pojawia się to zagrożenie że zapędzisz się w kozi róg i zaczniesz robić swego rodzaju recycling swoich własnych rzeczy. Z definicji, cokolwiek robimy z pasji czy inspiracji - to jest wtedy Iron Maiden, kiedy wyrażamy siebie" - kwituje Bruce.  

Skoro już tak często mówimy o Stevie i jego kawałkach... Harris jest samotnym autorem 4 najdłuższych utworów na "Senjutsu". Który z tych numerów najbardziej przypadł do gustu wokaliście?

"Chyba 'Hell on Earth" - odpowiada po chwili namysłu Dickinson, wskazując na utwór zamykający płytę. "Mówi on o gównianej kondycji w jakiej znajduje się ziemia. To niemalże nostalgiczna rzecz, coś więcej niż opis sytuacji w której znajdujemy się teraz. Wszystko było napisane zanim te wszystkie lockdowny się pojawiły. Myślę że to kawałek o drodze ku której świat zmierza, jak pewne rzeczy tracą wartość, depersonalizują się, ulegają trywializacji. Jest tyle opcji, tyle wyborów, że aż nie wiesz co ze sobą zrobić. Z drugiej strony, na chwilę obecną mógłbym powiedzieć że bliższy mi jest 'The Parchment' i powiem szczerze że jestem zaskoczony że to powiedziałem, bo ten numer ma wiele powtórzeń w sobie. Ale wiele osób którym ten numer puszczałem, mówili że go uwielbiają. Ja osobiście lubię w nim to, że jest w nim jakieś 5,5 minuty bez śpiewania, więc w razie czego, mogę udać się na filiżankę herbaty". 

Mimo iż album od dawna był nagrany, Maidenom udała się rzecz dość niebywała - ani jedna nuta nie wyciekła do internetu aż do dnia premiery singla "The Writing on the Wall". Jak to możliwe?

"To proste. Nawet management nie posiadał swojej kopii tej płyty! Miał ją jedynie Steve na swoim laptopie, a druga kopia była zamknięta pod kluczem w jakiejś krypcie. Oczywiście, obawialiśmy się że materiał wycieknie i że ktoś może go usłyszeć. Więc trzymanie tego materiału pod ścisłym rygorem było naprawdę dobrym posunięciem, serio. Ostatni raz kiedy słyszałem ten materiał, to był moment kiedy Steve miksował koncertówkę z Meksyku. Postanowiliśmy, że przesłuchamy nasz nowy album, bo obaj nie słuchaliśmy tego od dawna, więc zrobiliśmy to razem. I... O kurwa! To jest naprawdę dobre! Wow!" - opowiada Bruce. Pikanterii temu tematowi dodaje fakt, że nawet recenzent Kerrang!, który jako jeden z pierwszych dziennikarzy dostąpił zaszczytu przesłuchania najnowszego dzieła Maiden, zrobił to w biurze zespołu a wersja, której słuchał, pochodziła z czarnego, testowego winyla. 

"To przez tę nieskończoną perfekcję Steve'a" - śmieje się wokalista. "Ten czarny, winylowy master to prawdopodobnie najlepiej brzmiąca wersja tej płyty na świecie. Inny powód takiego działania jest nieco bardziej pragmatyczny - wyciek płyty winylowej do internetu jest w zasadzie niemożliwy!". 

Niebawem jednak ten ściśle chroniony sekret Steve'a Harrisa i spółki ujrzy światło dzienne. Po entuzjastycznych wypowiedziach Bruce'a Dickinsona, faktycznie można mieć wrażenie, że czeka nas coś znacznie bardziej ekscytującego niż tylko kolejna płyta Iron Maiden. Póki co, oba opublikowane przez zespół utwory, zdają się potwierdzać tę tezę. Przekonamy się o tym już 3 września, kiedy "Senjutsu" trafi w końcu na sklepowe półki. 

___

Wypowiedzi Bruce'a Dickinsona zaczerpnąłem z artykułów z internetowych wydań magazynów Loudwire i Kerrang!
Loudwire -> https://loudwire.com/bruce-dickinson-iron-maiden-senjutsu-interview/
Kerrang! -> https://www.kerrang.com/features/uncover-the-secrets-of-iron-maiden-new-album-senjutsu-only-interview/

40 LAT BESTII - cz. 1

40 lat temu światło dzienne ujrzało ponadczasowe dzieło zatytułowane "The Number of the Beast". Okrągła rocznica skłania do reflek...