poniedziałek, 2 marca 2020

Człowiek Bez Twarzy

Barry Purkis, bardziej znany jako demoniczny Thunderstick, obłąkany perkusista w masce, stojący niegdyś na czele legendy NWOBHM, Samson, przypomniał jakiś czas temu o swoim istnieniu za sprawą upublicznienia faktu posiadania zapisu pełnej próby Iron Maiden z 1977 roku. Zapis ów już na starcie pretendował do miana Świętego Graala dla fanów „Żelaznej Dziewicy”, bo na nagraniu jedynym członkiem zespołu który potem zabrzmiał kiedykolwiek na oficjalnych nagraniach grupy jest… Steve Harris. Wiadomość ta obiegła niemal cały fanowski świat a fragmenty tych nagrań, jak się okazało wrzucone przez samego Purkisa, pojawiły się na serwisie YouTube. Perkusista idąc za ciosem reaktywował też swój projekt z lat 80-tych, nazwany imieniem swojego alter ego i wydał w 2016 roku płytę „Something Wicked This Way Comes”. Szczerze mówiąc, kiedy jechałem na spotkanie z legendarnym bębniarzem, nie wiedziałem czy bardziej ekscytuje mnie sam fakt poznania go osobiście, czy też możliwość posłuchania jego niesamowitych historii z dawnych lat. Barry okazał się bardzo sympatycznym gościem, choć nie łatwo było wyciągnąć go choćby na godzinę ze studia, gdzie pochłonięty był pisaniem nowych piosenek. Siedliśmy w klimatycznej kawiarence przy jednym z portów w Folkestone i uwierzcie mi, rozmawiało nam się tak dobrze, że gdyby nie mój pociąg powrotny do Londynu i ograniczony czas Barry’ego, rozmowa trwała by jeszcze kolejną godzinę. I kolejną…

WMOI: Dzięki że zgodziłeś się na ten wywiad Barry. Jak idzie pisanie nowego albumu?

Thunderstick: Och, cała przyjemność po mojej stronie. Właśnie wyciągnąłeś mnie z sali prób, w której nieustannie pracuje nad nową płytą Thundersticka! Wiesz, kiedy wypuściłem ostatni album, „Something Wicked This Way Comes”, tak naprawdę projekt Thunderstick nie był zespołem sensu stricte - to byłem ja i muzycy z którymi współpracowałem. Ale album zgarnął masę pozytywnych recenzji, co dało mi do myślenia. Dawno temu Thunderstick istniał jako prawdziwy zespół, wydaliśmy nawet album „Beauty and the Beasts” w 1984 roku. Z tamtego okresu zachowało się też sporo materiału, którego jednak z różnych przyczyn nigdy nie mieliśmy okazji zarejestrować. I tak mniej więcej doszło do tego, że po wielu latach opracowałem te kawałki od nowa i zdecydowałem się je w końcu nagrać. Nie powiem że te recenzje mnie zaskoczyły, ale było mi bardzo miło że płyta przyjęła się i tak wiele ludzi z różnych krajów na świecie o niej mówiło. Tamtą płytę nagrywało wielu różnych muzyków z którymi pracowałem w różnych okresach mojej kariery. Jednak szybko stało się jasne, że skoro recenzje są dobre, trzeba będzie zagrać jakieś koncerty. Więc powołałem do życia zespół który mógł grać ze mną na żywo i który wejdzie do studia i nagra ze mną nowy album. Aktualnie mamy 2 numery gotowe, masa następnych jest opracowana, ale wymaga ogrania w sali prób. Wiesz, sposób tworzenia utworów w Thunderstick różni się trochę od standardowego pisania materiału, bo większość zaczyna się od rytmu. Najpierw powstają partie rytmiczne, dopiero potem dokładamy riffy, melodie, wokale. Dla przykładu, Steve Harris najpierw tworzy podkłady basowe, a potem prosi Nicko McBraina żeby ten zagrał mu pod ten bas jakiś beat. U nas jest odwrotnie - najpierw gram jakiś beat, a potem proszę naszego basistę żeby zagrał pod to swój podkład. I w ten sposób idziemy na przód. Thunderstick do tej pory zawsze był projektem w którym chodziło o to, żeby główny materiał wychodził ode mnie. Teraz jest inaczej, bo jesteśmy zespołem, więc głupio by było gdybym nie pozwolił na wykorzystanie potencjału innych muzyków. Oczywiście koniec końców do mnie należy finalne słowo i decyzja w sprawie ostatecznego wyglądu i aranżu utworu, ale daje swoim muzykom wiele swobody.
Fot. Barry "Thunderstick" Purkis z autorem


WMOI: Barry, za mikrofonem w Thunderstick masz bardzo uzdolnioną wokalistkę, Raven. Jak to się stało że dołączyła do zespołu?

Thunderstick: Och, Raven to moje odkrycie! To moja tajna broń (śmiech). Kiedy robiliśmy poprzedni album, potrzebowałem dobrego, kobiecego, wokalu, w końcu Thunderstick zawsze miał za mikrofonem kobietę! Miałem świetną rekomendację w postaci kilku sesyjnych wokalistek, ale nie skorzystałem z tego. Kiedyś jednak, w pewnym sklepie muzycznym zauważyłem śliczną blondynkę która wywiesza ogłoszenie że poszukuje zespołu. Pogadałem z nią chwilę i poprosiłem, żeby podesłała mi swoje demo. Po tym jak ją usłyszałem, zdecydowałem że chciałbym aby nagrała mi parę wokali do moich tracków. Koniec końców wykorzystałem wszystko co nagrała na płycie „Something Wicked…”, ale niestety, ze względu na logistykę, nie było mowy żeby stała się ona stałym członkiem zespołu - mieszkała na codzień w Walii i nie było możliwości żeby regularnie odbywać próby, niestety. Ale ta sytuacja dała mi impuls żeby faktycznie poszukać wokalistki, skoro jest tak wiele utalentowanych dziewczyn z dobrym, rockowym wokalem. I tak poznałem Raven. Jest niesamowita, ona i tak powie Ci że jest masa wokalistek lepszych od niej, ale ja wiem że to ona jest najlepsza. Pierwszy raz usłyszałem ją gdy grała jakiś solowy, akustyczny koncert z coverami. Okazało się że robi to często, ale nie ma doświadczenia w studiu i ogólnie nigdy nie była w prawdziwym zespole rockowym. Wszystko co miała z rockiem wspólnego, to granie coverów AC/DC czy Whitesnake, tylko tyle. Jednak zdecydowałem się dać szansę, i kiedy przyszła na próbę, po prostu zmiotła mnie z powierzchni ziemi. Poczułem, że jestem szczęściarzem, naprawdę. Nie mogę się wręcz doczekać aż nagramy nowy album, bo jestem przekonany, że Raven położy kapitalne wokale na tę płytę.

WMOI: Barry, u Ciebie zawsze śpiewały kobiety. Jak sobie radzisz ze stereotypowym myśleniem, że heavy metal to raczej typowo męski świat…

Thunderstick: … i nie ma w nim miejsca dla kobiet, co? Opowiem Ci pewną historię. Zapewne dobrze wiesz, że kiedy byłem w Samson, nakładałem na scenę maskę. Wiesz, to były czasy gdy nie było DVD, VHS, nie było internetu i social mediów. Istniała tylko prasa muzyczna, jak Sounds, Melody Maker i tak dalej. Głównym powodem dla którego zacząłem nosić maskę, było to, że zwykle perkusiści w kapelach rockowych byli „bez twarzy” - siedzieli z tyłu sceny, schowani za zestawem perkusyjnym i nikt ich praktycznie nie dostrzegał. Dobra, wiem że były wyjątki w postaci Johna Bonhama czy Keitha Moona, ale wiadomo że to na swój sposób ikony - grali długie sola perkusyjne i mieli swój niepodrabialny styl. Ale jednak w większości zespołów wyróżniali się albo wokaliści albo gitarzyści - nawet jak Sounds dodawał do swoich magazynów plakaty, zwykle były to plakaty koncertowe zespołów, na których widać było gitarzystów w swoich emocjonalnych, wygiętych pozach, albo wokalistów którzy stali na froncie. Gdzieś tam w tle natomiast widać było wystający zza bębnów i talerzy kawałek głowy który należał do perkusisty. Nie chciałem być kolejną wystającą głową! Mam naturę showmena, więc chciałem być widoczny! Więc stworzyłem, nieco prześmiewczo, postać perkusisty bez twarzy, którego nazwałem Thunderstick, od słów „grzmot” i
Fot. Thunderstick na legendarnej
okładce magazynu "Sounds"
„pałka” - wiesz, w końcu mocno grzmociłem wtedy w bębny! Dzięki temu Samson zyskał bardzo wyrazisty i mocny image - ta maska którą nosiłem wtedy, była bardzo wyzywająca, prowokująca, agresywna. Niestety, kilka lat wcześniej - nie wiedziałem o tym kiedy tworzyłem postać Thundersticka - w Anglii miała miejsce głośna zbrodnia której głównym „bohaterem” był zamaskowany gwałciciel. A kiedy Samson zaczynał, to był czas, kiedy w Anglii do głosu zaczęły dochodzić kobiety, że wspomnę tu tylko o legendarnej Margaret Thatcher. Klimat był naprawdę mocny, feminizacja była na wysokim pułapie i ich głos był naprawdę głośny. No i wyobraź sobie że nagle na mieście pojawiają się plakaty promujące koncert Samson ze mną, w tym całym przebraniu, z maską na gębie! Jak graliśmy w Cambridge, protesty były serio bardzo poważne, mieliśmy nawet pietra, że koncert zostanie odwołany, bo inaczej dojdzie do zamieszek. Wszystkie te kobiety protestowały przeciwko zespołowi który gloryfikuje gwałt! A mi tak naprawdę przecież nie o to chodziło, to było kompletne nieporozumienie! Wiesz, to miał być porąbany charakter, zwariowany, szalony, ale w żadnym wypadku nie miał kojarzyć się z jakimkolwiek napastowaniem czy gwałtem. I kiedy już po latach zdecydowałem się grać na swój własny rachunek, zdecydowałem że utnę wszelkie spekulację i na froncie zespołu stanie kobieta i w ten sposób zamknie wszystkim gęby. Najpierw była to przepiękna Anna Borg, potem nieodżałowana Jodee Valentine która zmarła w 2016 roku. I wiesz co? To było coś nowego w tamtych czasach. Jasne, były kapele pokroju Rock Godess czy Girlschool, ale to były girlsbandy, składające się z samych dziewczyn. A my byliśmy męską kapelą z laską za mikrofonem.

WMOI: …i zamaskowanym perkusistą! (śmiech)

Thunderstick: (śmiech) Taaak, dokładnie. Teraz to nic nowego, jest cała masa zamaskowanych kolesi na scenie. Slipknot, Ghost - robią to świetnie, musisz przyznać. Ja byłem sam, bo nikt inny nie wpadł na taki pomysł, zeby założyć sobie maskę na twarz. Niektórzy twierdzili że to dlatego że jestem brzydalem! (śmiech).

WMOI: Dobra, Barry, skoro już zacząłeś ten temat, spróbujmy trochę pogadać na temat historii. Po pierwsze: jak to było z tymi dragami w Samson? W oficjalnej biogafii Iron Maiden, jest taki fragment, opowiadany przez Bruce’a Dickinsona: „W Samson wszyscy ćpali równo, basista palił trawę, Paul wciągał kreski ze wzmacniacza, a Thunderstick był tak naćpany, że w końcu spadł ze stołka”…

Thunderstick: (śmiech) Noooo tak, była taka sytuacja. Aktualnie jestem w trakcie spisywania tych wszystkich opowieści, będzie co poczytać (śmiech). Było kilka takich sytuacji, to na pewno. Postaram się wszystko dokładnie opisać, obiecuję!

WMOI: Jak to wszystko wpływało na działalność zespołu? Myślisz, że brak subordynacji w jakiś sposób przyczynił się do rozpadu zespołu?

Nieeeeeee, nie sądze. Jeśli chodzi o dragi, to przesadzały z nimi kapele w późnych latach 60-tych czy na początku lat 70-tych - sporo znanych muzyków odpadło ze względu na to gówno. Kiedy ja dołączałem do Samsona, był rok 1979 i był to okres wielkich zmian, rosła świadomość społeczna a i każdy wiedział czym są narkotyki i jak mogą doprowadzić Cię do ruiny. Nie będę ściemniał, dawaliśmy niekiedy czadu w Samson, ale nigdy to nie były klimaty a’la Motley Crue (śmiech). Widziałeś ten ostatni film o nich? 

WMOI: Masz na myśli "The Dirt"?

Thunderstick: Tak, "The Dirt". Więc daleko nam było do nich, to na pewno (śmiech). Jaraliśmy sporo trawy, braliśmy jakieś piguły i wciągaliśmy koks, ale to nigdy nie były jakieś poważne ilości które mogłyby w jakiś sposób wpłynąć destrukcyjnie na zespół. Na pewno żaden z nas nic nigdy sobie nie wstrzykiwał, raczej preferowaliśmy mniej wymagające odloty. Odszedłem z zespołu nieco wcześniej, zanim zrobił to Bruce, a głównym powodem było to, że chciałem robić trochę większę show i dodać więcej elementów teatralnych na scenie - wysunąć postać Thundersticka bardziej do przodu. Ale to nie mogło się zdarzyć w Samson, oni tego po prostu nie chcieli. Paul chciał, aby Samson poszedł bardziej w kierunku blues-rocka, a mnie to kompletnie nie kręciło - ja byłem metalowcem, chciałem żeby był show, żeby było ostro, a to wszystko zmierzało raczej w odwrotną stronę - wiesz, stanie w wytartych dżinsach na scenie i granie bluesa nie wydawało mi się zbyt dobrą perspektywą. Za chwilę tak samo postąpił Bruce, który również nie widział sensu w kontynuowaniu tematu. Paul w końcu znalazł Nicky’ego Moore’a, który w tamtym czasie idealnie pasował do tego co Paul chciał robić. Także Samson nie rozpadł się przez narkotyki, możesz być tego pewien.

WMOI: Bruce w swojej biografii wspominał, że atmosfera w zespole u jego schyłku nie była za ciekawa…

Thunderstick: No tak, klimat był paskudny. Traciliśmy grunt pod nogami, z jednego z czołowych zespołów NWOBHM stawaliśmy się parodią samych siebie, serio. Cholera, byliśmy kapelą która była niejednokrotnie headlinerem a przed nami grały takie zespoły jak Angel Witch czy Iron Maiden - tak było, spytaj kogokolwiek. Prawda jest taka że mieliśmy sporo problemów z naszym managementem, kolejni managerowie wplątali nas w masę niejasnych umów i zobowiązań wobec których nie byliśmy w stanie się wywiązać. Zrobiła się niezła chryja i serio zaczęliśmy tonąć po uszy w gównie. Szansą dla nas był jakiś lukratywny kontrakt, tak jak to udało się Maiden, to by nas na pewno wyciągnęło z kłopotów. Niestety nic takiego się nie zadziało i beznadziejna sytuacja postępowała. Jedna wytwórnia upadła, następnie druga… Kiedy nagrywaliśmy „Shock Tactics” byliśmy już w głębokiej dupie i musiałby się zdarzyć naprawdę duży cud, żebyśmy się z niej wykaraskali. Mimo iż „Shock Tactics” była dobrą płytą, promocja leżała, po upadku Gem przejęła ją matczyna wytwórnia RCA, która całkowicie miała w dupie promocję tej płyty. Kombinowaliśmy jak mogliśmy żeby spłacić długi, ale one zamiast maleć, to wciąż rosły i rosły.

WMOI: Przykra historia…

Thunderstick: O tak, bardzo przykra. Zwłaszcza że te płyty które nagraliśmy jakby nie patrzeć przetrwały próbę czasu. Obecnie Samson jest wymieniany w jednej linii z Iron Maiden, Angel Witch czy Def Leppard kiedy mówi się o NWOBHM. Wiele osób teraz, tak jak Ty chociażby, pyta o Samson i o tamte czasy, ale prawda jest taka że kiedy Bruce odchodził i chwilę później odnosił olbrzymie sukcesy z Maiden, wiele osób mówiło, że jego wcześniejszy dorobek jest nic nie warty, że wszystko to było kiepskie. Nie zgadzam się z tym, kiedy Samson był na fali, był cholernie dobry. Niestety, wydarzyło się to co się wydarzyło. Nie mieliśmy tego szczęścia trafić na kogoś takiego jak Rod Smalwood, zamiast tego za zespół brali się jakieś dupki, którzy jedyne co potrafili, to wpierdolić nas w kłopoty.

WMOI: Ostatnia kwestia jeśli chodzi o Samson: nie miałeś nigdy chęci żeby reaktywować ten zespół?

Thunderstick: Reaktywacja? Teraz to niestety już niemożliwe. Paul i Chris (Almyer, basista - przyp. MP) nie żyją. I w sumie z tego powodu nigdy poważnie o tym nie myślałem. Ale powiem Ci pewną historię. Kiedy Bruce w 1993 roku opuścił Maiden, było sporo dyskusji na temat Samsona. Chris i Paul napisali sporo materiału, który nie został wykorzystany, a był naprawdę bardzo, bardzo dobry. I Bruce naprawdę był mocno zapalony do pomysłu reaktywacji Samson. Ze względu na masę swoich różnych aktywności, jak szermierka czy latanie, nie myślał o pełnej reaktywacji, jedynie o czasowej reaktywacji na kilka gigów czy małą trasę. I były to naprawdę poważne rozmowy. Były plany żeby zrobić superprodukcję, wiesz, Thunderstick w klatce, koncerty w Stanach i Japonii, tam gdzie Samson nigdy nie dotarł. Doszło nawet do tego, że zaczęliśmy pracować nad materiałem, Paul i Chris wysłali te numery Bruce’owi a on zaczął nawet pracę nad swoimi partiami i tekstami. Wiesz jak to się skończyło? 

WMOI: Jak?

Thunderstick: Cholera, nie mogę Ci powiedzieć! (śmiech) A przynajmniej nie mogę tego zrobić publicznie. Jeśli wyłączysz dyktafon, to powiem Ci co sie stało i dlaczego nigdy do tej reaktywacji nie doszło. (wyłączam dyktafon i po chwili już wszystko wiem - przyp. MP). Sam widzisz, że to nie mogło się udać, dzieliła nas zbyt duża przepaść. Widocznie tak już musiało być.

WMOI: Ok, Barry, to pogadajmy jeszcze o prehistorii. W 1977 stałeś się perkusistą takiego zespołu jak Iron Maiden.

Fot. Iron Maiden 1977 - od lewej: Purkis, Terry Wapram,
Tony Moore, Steve Harris, Dennis Wilcock.
Thunderstick: Tak, tak było. Ten okres opisałem już bardzo dokładnie w moich wspomnieniach, mam nadzieję że niedługo to wszystko się ukaże - jestem gdzieś w połowie pisania. Ale póki co, mogę ujawnić kilka spoilerów (śmiech). Mieszkałem swego czasu na Sycylii i tam grałem w takiej kapeli jak The Primitives. To był jakiś 1974 rok. Graliśmy sporo koncertów we Włoszech, klubowych i festiwali, głównym szefem był tam koleżka o ksywie „The Mall”. Gość jednak odszedł, bo chciał spróbować grać solo. Kapela zaczęła się trochę sypać a ja wróciłem do Anglii. Byłem porządnie sfrustrowany, bo wierzyłem w tamten band, a okazało się że nic z tego nie wyszło. Kiedy wróciłem do Londynu, rozglądałem się za kapelą, która miała poważne podejście do grania i jakieś ambicje. I wtedy zobaczyłem ogłoszenie Steve’a w Melody Maker. Postanowiłem na nie odpowiedzieć. Kapela grała na East Endzie, a ja mieszkałem na South Endzie - musisz wiedzieć, że to tak jakby dwa, całkowicie różne światy. Każda podróż na próbę była więc mega wyprawą. Trafiłem do zespołu który wciąż poszukiwał swojego brzmienia. To była kapela która już brzmiała całkiem nieźle, ale była wtedy w okresie przejściowym, po rozpadzie pierwszego składu. Pracowaliśmy bardzo ciężko, Steve był taką osobą która bardzo mocno przykładała wagę do detali. Mam w swoim posiadaniu taśmę z jednej z takich prób - to ta taśma która nie istnieje (śmiech). Jest tam masa utworów które potem weszły w repertuar pierwszych dwóch płyt. Niestety, nie mogę kompletnie nic z tym zrobić. Mam prawa do swojego występu na tej taśmie i do tego co gram, ale nie mam praw do utworów które się tam znajdują ani do wykonań innych muzyków którzy tam grają. Wiesz, masa ludzi z całego świata pisze do mnie z pytaniem „kiedy to w końcu opublikujesz?”. To fani Maiden, którzy po prostu chcieli by tego posłuchać, bo po prostu nie ma nagrań z tamtych czasów. A ja zawsze odpowiadam: „jasne, mogę to zrobić, ale zaraz będę miał na głowie całą ekipę prawniczą Iron Maiden”!

WMOI: Wiesz, że ta taśma to obecnie coś na kształt Świętego Graala dla fanów Iron Maiden?


Thunderstick: Wiem, ale kompletnie nic nie mogę z tym zrobić. Wiele osób mówi mi: „po prostu wrzuć to do sieci”. Ale ja rozkładam bezradnie ręce. Gdybym tak zrobił, miałbym olbrzymie kłopoty i pewnie nie skończyłoby się to dla mnie zbyt dobrze. Wiem że dla fanów to wielka rzecz i naprawdę ubolewam że nie mogę tego upublicznić. Jedyne co mogłem, to wrzuciłem kilka 30-sekundowych fragmentów tych nagrań na YouTube. I tak, wiem że wywołało to olbrzymie poruszenie wśród fanów Iron Maiden na całym świecie. Więc sam widzisz że to nie jest kwestia że nie chcę udostępnić pełnego materiału. Po prostu za bardzo cenię sobie spokój domowego zacisza, aby zaryzykować jego utratę.
Fot. Spotkanie Maiden 77' - od lewej: Terry Wapram,
Dennis Wilcock, Tony Moore, Barry Purkis.

WMOI: To w pełni zrozumiałe.

Thunderstick: Tak. Wiesz, trzymam kontakt z ludźmi z tamtego składu. Na przykład z gitarzystą Terry Wapramem. Świetny facet. Ma teraz swoją kapelę, Bufallo Fish. Kapitalny band. Jestem ich fanem. Zresztą, Terry wpada czasem na koncerty Thunderstick a ja wpadam na koncerty Bufallo Fish. Gadamy też często na messengerze.

WMOI: Tak jeszcze wracając do tych nagrań, które posiadasz…

Thunderstick: … jakich nagrań? Nie mam żadnych nagrań! (śmiech).

WMOI: Są na nich dwie rzeczy, które czynią je wyjątkowymi. Gra tam jedyny, pełnoprawny klawiszowiec Maiden w historii, Tony Moore, a na wokalu jest Dennis Wilcock, który odszedł z zespołu zanim ten dokonał swoich pierwszych, profesjonalnych, nagrań.

Thunderstick: Tak, zgadza się. Co ciekawe, nie istnieje żadna inna kopia tego nagrania. Jestem tego pewien. Nagrałem to własnoręcznie podczas naszej próby, na swój sprzęt. Nie tak dawno temu czytałem w internecie, że jakiś koleś z Brazylii chwalił się że ma kopię tego nagrania, ale to kompletnie niemożliwe. Zresztą, gdyby tak było, idę o zakład że już dawno cały bootleg byłby dostępny w sieci. Aj, o czym my mówimy! Te 30 sekundowe fragmenty które swego czasu wrzuciłem na YouTube już pojawiają się na pirackich cd-r na ebayu za jakieś abstrakcyjne sumy. Fani Maiden to fanatycy, wyznawcy. Wiem że to tak działa. I szczerze mówiąc to fascynujące! Chciałbym poznać kiedyś motywy jakimi kierują się ci ludzie, co jest w tym takiego fascynującego, że są w stanie wydawać niebotyczne sumy na rzadkie nagrania albo przejechać cały glob żeby zobaczyć kilkanaście koncertów pod rząd. Ty też jesteś fanem Maiden, prawda?

WMOI: Oczywiście!

Thunderstick: Dlaczego? Wytłumacz mi o co tu, do cholery, chodzi?

WMOI: Wiesz, to nie jest proste tak to wytłumaczyć. Miałem 12 lat jak usłyszałem Iron Maiden. Ta muzyka pomogła mi przetrwać niejedno gówno. Była dla mnie odskocznią od codziennego syfu i spraw które mnie dobijały. Jak miałem doła albo przygniatały mnie jakieś codzienne sprawy, to fakt że za chwilę będę mógł posłuchać muzyki Ironów trzymał mnie przy życiu. Więc to wszystko było czymś więcej niż tylko muzyką.

Thunderstick: I cały czas tak jest?

WMOI: Jasne. Maiden to większa część mojego życia. Wtedy miałem 12 lat, teraz mam... nooo, trochę więcej. Znacznie więcej (śmiech). Wciąż kolekcjonuję ich płyty, wciąż jeżdżę na koncerty...

Thunderstick: Dużo masz płyt?

WMOI: Aktualnie jakieś 170 CD.

Thunderstick: Żartujesz?! Jesteś w takim razie nieźle porąbany!

WMOI: Uznam to za komplement! (śmiech) Ale powiem Ci w tajemnicy, że te moje 170 CD to nic w porównaniu z kolekcjami innych fanatyków...

Thunderstick: Taaaaak, wiem. To niesamowite, mój Boże, ludzie są nieprawdopodobni. To naprawdę fascynujące do jakich rozmiarów urósł ten zespół!

WMOI: Prawda? Zwłaszcza że fani cały czas kochają również i byłych muzyków zespołu. Zorientowałeś się że chcąc czy nie chcąc należysz do „Maiden Family”?

Thunderstick: A wiesz że akurat to zawsze było dość oczywiste dla mnie? Ale realnych kształtów nabrało kiedy Andy Holloway zorganizował pierwszy Burr Fest w Londynie (koncert poświęcony pamięci byłego perkusisty Iron Maiden, Clive’a Burr’a - przyp. WMOI). Andy skupił w jednym miejscu niemalże wszystkich byłych muzyków zespołu w jednym miejscu - niektórzy zagrali na scenie, a inni po prostu kręcili się przy barze. A w social mediach zahuczało, bo to faktycznie było niesamowite wydarzenie! A że mamy tu też do czynienia z pewnym rodzajem fanatyzmu o którym wspomniałem, nagle wszyscy ci ludzie z różnych zakątków świata zaczęli interesować się tą najgłębszą przeszłością zespołu, zaczęli zaczepiać na ulicy Tony’ego Moore’a czy poszukiwać Denny’ego Wilcocka. Patrz! Paul Mario Day (pierwszy wokalista Iron Maiden w latach 1975-1976) gra w Cart’n’Horses po ponad 40 latach od ostatniego występu tutaj. Gość przyleciał do Londynu specjalnie z Australii żeby zaśpiewać kilka kawałków z prehistorii. To niesamowite, absolutnie genialne. To też oczywiście pozwala poznać aktualne projekty byłych muzyków Iron Maiden, przecież oni ciągle tworzą, ciągle nagrywają. Ktoś zaczął się interesować co porabia ten stary piernik Purkis! Wspaniałe i bardzo, bardzo miłe. Zwłaszcza, że kiedy dołączałem na te kilka tygodni do Iron Maiden w 1977 roku, miałem jedynie 23 lata i po prostu chciałem pograć w jakiejś fajnej kapeli. A po latach okazuje się że współtworzyłem absolutną legendę rocka a fani chcą się ze mną spotykać i wypytują mnie o tamte czasy. Świetna sprawa, naprawdę.

WMOI: Barry, dziękuje Ci za ten wywiad. Mam nadzieję że następnym razem widzimy się w Polsce!

Thunderstick: O tak, zdecydowanie musimy dotrzeć z Thunderstick do Polski. Brzmi jak plan!

40 LAT BESTII - cz. 1

40 lat temu światło dzienne ujrzało ponadczasowe dzieło zatytułowane "The Number of the Beast". Okrągła rocznica skłania do reflek...