środa, 20 kwietnia 2022

40 LAT BESTII - cz. 1

40 lat temu światło dzienne ujrzało ponadczasowe dzieło zatytułowane "The Number of the Beast". Okrągła rocznica skłania do refleksji i nieco dogłębniejszemu przyjrzeniu się temu legendarnemu wydawnictwu. Oto pierwsza część opowieści na temat jednego z najbardziej elektryzujących albumów w historii heavy metalu.

W 1982 roku scena NWOBHM, która z gracją supernowej eksplodowała jakieś 3 lata wcześniej, powoli acz wyraźnie, przygasała. Umówmy się że w tymże roku większość klasycznych płyt nurtu była już dawno wydana - takie zespoły jak Angel Witch, Saxon, Samson czy Praying Mantis borykali się właśnie z tematem nagrania kolejnej płyty, która utrzymałaby nurt w świeżości albo pozwoliłaby wzbić się zespołom na kolejny poziom. W tym gronie było też oczywiście Iron Maiden, choć ci akurat mieli jeszcze bardziej pod górkę. Dlaczego?

DZIECIAK

Fot. Paul Di' Anno podczas
Killer World Tour 81
'
Nie jest tajemnicą że współpraca z dotychczasowym wokalistą, Paulem Di' Anno daleka była od modelowych. Choć oba albumy z nim nagrane jakby nie patrzeć stworzyły podwalinę pod legendę Iron Maiden, to jednak solidna postawa w studiu była jedynie małym wycinkiem z całości. Paul wiódł tryb życia rockowego rozrabiaki, niepokornej gwiazdy rocka. Pił na potęgę, palił na potęgę, ćpał na potęgę a niejasne relacje z przygodnymi kobietami również nie były mu obce. Na łamach oficjalnej biografii "Run to the Hills" autorstwa Micka Walla, wokalista tłumaczył się rozbrajająco prosto: "byłem dzieciak, co ja mogłem wiedzieć?". Podczas naszego spotkania w 2010 roku przy okazji jego solowego koncertu w Lublinie, Paul był już nieco bardziej filozoficzny w tym aspekcie: "nie czułem się wtedy dobrze. W sensie, będąc w zespole. Nie bardzo odpowiadał mi fakt, że musiałem pilnować terminów, a grupka jakichś ulizanych kolesi którzy nazywali siebie tour-managerami, mówiła mi co, gdzie i kiedy mam robić. Coraz mniej mi się to wtedy podobało, bo to niewiele miało wspólnego z rock'n'rollem, a przynajmniej tak wtedy uważałem" - opowiadał wokalista. Efekt był taki, że frontman coraz bardziej oddalał się od zespołu a dodatkowo psuł wszystkim szyki, bo jego nieterminowość i brak rzetelności, niezwykle dezorganizowała rosnący w siłę zespół. Zmiana była więc potrzebna.

Gdzieś obok, w zdawałoby się dobrze prosperującym zespole Samson, również nie działo się najlepiej. Tam z kolei temat był z goła odwrotny - wokalista formacji, wtedy znany jeszcze pod pseudonimem scenicznym Bruce Bruce, miał większe ambicje niż koledzy z kapeli. Kiedy ten wciąż doskonalił swój warsztat i marzył o tym co mógłby osiągnąć w jakimś innym zespole, jego ówcześni koledzy spadali ze stołków perkusyjnych pod wpływem narkotyków albo wciągali kreski białego proszku ze wzmacniaczy, wdając się przy tym w coraz mniej jasne umowy i zobowiązania z kolejnymi managerami i promotorami. W połowie 1981 roku wskutek tych działań, zespół popadł w poważne tarapaty finansowe i jasne już było, że zbliża się niechybny koniec formacji (więcej o tych wydarzeniach opowiadał mi perkusista Thunderstick w wywiadzie przeprowadzonym w 2019 roku - szukajcie go na blogu!). 

READING, PRZESŁUCHANIA I ZAGINIONE TASMY

Panowie z Iron Maiden i wokalista Samson obserwowali się nawzajem od jakiegoś czasu. Niektórzy twierdzą, że ich połączenie było nieuniknione, inni zaś, że wszystko było jedynie szczęśliwym zwrotem akcji. Tak czy inaczej, Bruce Bruce, znany za chwilę jako Bruce Dickinson, jednego dnia podczas festiwalu w Reading z wokalisty rozpadającego się Samson stał się wokalistą wciąż pikującego w górę Iron Maiden. No dobra, teraz podkolorowałem, bo w pomroce dziejów nieco zatarła się chronologia tamtych wydarzeń - wg niektórych dat, spotkanie Steve'a Harrisa, Roda Smalwooda i Bruce'a Dickinsona w Reading odbyło się 29 sierpnia 1981 a przesłuchanie do zespołu 26 września 1981. No ale faktem jest że rozmowa na temat "zmiany barw" odbyła się dokładnie tego samego dnia kiedy Samson dał swój ostatni koncert. 

Fot. Oficjalny plakat festiwalu Reading 1981

Podczas przesłuchania Dickinson wykonał z zespołem kilka kawałków z pierwszych dwóch płyt Maiden, a następnie przenieśli się razem do studia, gdzie zarejestrowali wspólnie 3 utwory - "Twilight Zone", "Wrathchild" i "Killers". Zapis tej sesji bezproblemowo można znaleźć chociażby na YouTube, choć ich jakość zdecydowanie nie powala a całość ma wartość raczej stricte historyczną. Z tym wydarzeniem wiąże się też pewna rozbieżność - istnieją osoby, w tym Barry Purkis aka Thunderstick, które twierdzą, że Dickinson zanim jeszcze spotkał się z Harrisem i Smalwoodem w Reading, otrzymał od nich oryginalne taśmy z dwóch pierwszych płyt Maiden i nagrywał swoje demówki w hotelowym pokoju, będąc jeszcze na trasie z Samson. Teoria wydaje się być prawdopodobna z uwagi na fakt, że taśmy z rzekomego "przesłuchania" faktycznie brzmią kiepsko - gdyby faktycznie pochodziły ze studia, zapewne ich jakość byłaby znacznie lepsza. Inna sprawa, że nie można wykluczyć dwóch podejść do przesłuchania Dickinsona - to co krąży po internecie jako "Audition Tapes" faktycznie może być taśmami nagrywanymi przez Bruce'a w hotelu, natomiast nie można wykluczyć istnienia drugiej sesji, już ze studia, z dnia oficjalnego przesłuchania. Tyle tylko, że akurat te domniemane drugie taśmy nigdy do internetu nie wyciekły.

Tak czy siak, Dickinson przekonał swoich nowych kolegów na tyle, że ci postanowili zaprosić go do zespołu. Nowy wokalista, zanim zespół na serio wziął się za nowy materiał, został oczywiście też sprawdzony na żywo - Iron Maiden dali w październiku z Brucem kilka mniejszych koncertów we Włoszech - debiutowali w Bolonii, 26 października, a rok 1981 zakończyli koncertem na ojczystej ziemi, w Rainbow Theatre, który odbył się dokładnie 15 listopada. Okazał się on wielkim sukcesem nowego składu formacji. Co istotne, podczas tego właśnie koncertu, Maiden po raz pierwszy wykonali dwa utwory z nadchodzącego, nowego albumu. Były to "22 Acacia Avenue" oraz "Children of the Damned".

SZALEŃCZE TEMPO

Nie jest jasnym do końca, jak wyglądał proces pisania nowych utworów i kiedy tak naprawdę się zaczął. Oficjalna biografia zespołu podaje, że po raz pierwszy formacja przystąpiła do komponowania na zasadach czystej karty, albowiem wczesny repertuar został "zużyty" na dwie pierwsze płyty. Istnieją jednak przesłanki, sugerujące że kilka z utworów które stanowiły repertuar "The Number of the Beast" istniało już wcześniej - niektórzy współpracownicy zespołu twierdzą, że słyszeli "Run to the Hills" czy "Children of the Damned" wykonywane przez Paula Di' Anno. Czy tak faktycznie było? Możliwe, zwłaszcza że "Children of the Damned", obok "22 Acacia Avenue", odegrany został podczas koncertu w Rainbow - niezbyt prawdopodobne wydaje się to, że Harris i spółka przygotowali te numery zaraz po wejściu Dickinsona do składu, mając na głowie jeszcze przygotowanie koncertowego repertuaru z nowym wokalistą. Czy daliby radę zrobić to + ograć 2 całkiem nowe kawałki w miesiąc z górką? To pytanie niechaj pozostanie w tym miejscu bez odpowiedzi.

Drugim ciekawym wątkiem dotyczącym pisania trzeciego albumu Maiden było uczestnictwo w tym procesie samego Dickinsona. Oficjalnie: Bruce nie mógł komponować, będąc uwikłanym w niejasne umowy które podpisał jeszcze jako członek Samsona. Nieoficjalnie: wokalista maczał palce w pisaniu "Run to the Hills" i "The Prisoner", które zresztą po latach ochoczo włączał w repertuar koncertów solowych. Idę o zakład że nikt nigdy tego oficjalnie nie potwierdzi...

Fot. Clive Burr, Derek Riggs (rysownik), Dave Murray, Martin birch, Bruce Dickinson, Steve
Harris i Adrian Smith w Battery Studios w Londynie.

Sama sesja podczas której panowie opracowywali nowe utwory miała odbywać się w niespiesznej, przyjemnej atmosferze. Steve Harris, Bruce Dickinson, Dave Murray, Adrian Smith i Clive Burr wylądowali w londyńskim Battery Studios w grudniu 1981 roku gdzie mieli mieć wystarczająco dużo czasu na tworzenie nowych i ogrywanie nowych piosenek. Jednak, to co Harris i spółka zyskali podczas pisania i próbowania, stracili podczas właściwej sesji nagraniowej, która wg słów samego Steve'a "była robiona na łapu-capu". Najbardziej w płynność sesji nagraniowej ingerował manager grupy Rod Smalwood, który z kolei czuł już na swoich plecach oddech kierowników wydawcy zespołu, firmy EMI, którzy chcieli się przekonać czy tak poważna zmiana jak zmiana wokalisty, aby na pewno wyszła zespołowi na dobre. Producent Martin Birch pracował więc po nocach w pocie czoła, aby zdążyć zmiksować pełny album wg terminów narzuconych przez management. Efekt okazał się w pierwszej chwili... nierówny. Niektóre kawałki, zwłaszcza te przeznaczone na singel, brzmiały świetnie, inne natomiast... już nie tak bardzo świetnie. Do akcji miał wkroczyć więc niestrudzony Steve Harris, który stanowczo poinformował management że producent potrzebuje znacznie więcej czasu i ma go bezwzględnie dostać. Słowo stało się ciałem.

Wszelkie spekulacje na temat nowego wokalisty i faktycznej kondycji zespołu po - jakby nie patrzeć - rewolucyjnej zmianie, uciął 12 lutego singel "Run to the Hills", wybrany na reprezentanta albumu przez producenta, Martina Bircha. Dlaczego akurat ten numer? Podobno wszystko odbywało się w tak szaleńczym tempie, że łatwo było o pomyłkę przy wyborze singla. Członkowie zespołu byli na tyle skołowani nieustannym pośpiechem podczas nagrań, że nie byli w stanie trzeźwo ocenić które z nagrań najbardziej nada się na singla. Pozostawili więc ten wybór Martinowi, który bez wahania wskazał na "Run to the Hills" i w tym miejscu trzeba przyznać, że miał nosa. 

Ciekawa historia wiąże się natomiast z utworem ze strony B, "Total Eclipse". "Wszystkie kawałki były tak zabójcze, że w zasadzie nie wiedzieliśmy który nada się na stronę B. Stanęło na 'Total Eclipse' i po latach muszę stwierdzić, że był to błąd, bo ten numer powinien trafić na album, w miejsce takiego 'Gangland' który jest zdecydowanie najsłabszym numerem z całej płyty" - opowiadał po latach w wywiadach Steve Harris. Czy faktycznie ma rację? Chyba z perspektywy czasu jeszcze trudniej wydać w tej sprawie jednoznaczny werdykt...

Siedmiocalowy singel okazał się olbrzymim sukcesem i dał światu jasno do zrozumienia, że Iron Maiden wraca silnie jak nigdy dotąd a jego nowy głos to całkiem nowa jakość na rynku. Galopujący "Run to the Hills" tylko wzmógł apetyty na pełny album. 

Płyta otrzymała finalnie tytuł "The Number of the Beast" co było powodem wielu kontrowersji - zwłaszcza dla tych którzy nie byli w stanie zrozumieć przesłania tekstów i ogólnego zamysłu zespołu. Jeśli wierzyć niektórym historiom, otoczka albumu sprawiła niemałe problemy producentowi, Martinowi Birchowi. Birch był człowiekiem dość płochliwym i pewne rzeczy brał bardzo na serio. Pewnego dnia Martin wracał ze studia i miał wypadek samochodowy. Bardzo dziwny, bo jego sprawcą okazał się ktoś na kształt fanatyka religijnego, który po zdarzeniu wykrzykiwał niestworzone historie i hasła. Po kilku dniach producent już niemalże zapomniał o tej dziwacznej sytuacji, ale wtedy - nieoczekiwanie - miała ona swoją kontynuację w warsztacie samochodowym. Rachunek za naprawę pojazdu opiewał na kwotę... 666 funtów. Historię tę w wielu wywiadach przytaczał Dave Murray: "Martin przeraził się nie na żarty. Pewnego dnia nawet wziął Steve'a na bok i spytał czy jest pewny że chce tak nazwać płytę" - śmiał się gitarzysta. Warto dodać, że biedny Birch nie pierwszy raz został poddany osobliwej próbie podczas pracy w studio. 2 lata wcześniej padł ofiarą niewybrednego żartu Tony'ego Iommiego i Ronniego Jamesa Dio, kiedy ci nagrywali "Heaven & Hell" Black Sabbath. Znów na pierwszym planie była czarna magia, a producent obawiał się że Iommi w futerale nosi jego laleczkę voodoo. 

W końcu nadszedł ten dzień: 22 marca 1982 roku "The Number of the Beast" oficjalnie trafił do dystrybucji i odmienił oblicze heavy metalu już na zawsze. W drugiej części artykułu przyjrzymy się nieco dokładniej poszczególnym utworom zawartym na albumie a także zdradzimy kilka mniej lub bardziej oczywistych ciekawostek z nimi związanych. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

40 LAT BESTII - cz. 1

40 lat temu światło dzienne ujrzało ponadczasowe dzieło zatytułowane "The Number of the Beast". Okrągła rocznica skłania do reflek...